środa, 24 marca 2010

wagary...

Zamiast iść dziś na zajęcia spędziłam fantastyczny dzień w towarzystwie mojej Paulinki! Kilka zdjęć z naszej "wyprawy". ((((Przepraszam za nijaką jakość, ale telefonem lepiej się nie da.....      :(        ))))

imprezowo...

Wiosennie, słonecznie, pogodnie i kolorowo. Wiosna zawitała do Poznania w pełnej krasie olśniewając świeżością po długiej, śnieżnej zimie. Tymczasem ja biegnąc nieustannie przed siebie nie mam czasu tu zaglądać... A przecież tyle się dzieje, tyle zmienia! Trudno przytoczyć wszystkie zdarzenia, uczucia i sytuacje, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku tygodni. Jednak odczuwam silne postanowienie poprawy i - w miarę moich możliwości - zacznę zaglądać tu częściej i sprawniej publikować notki z "życia szalonej aneszki" ;)

Najwięcej ciekawostek przyniósł ostatni weekend - pierwszy (malutki jeszcze) konflikt z Piotrusiem - zdecydowanie z mojej - mimo, że nie zamierzonej - winy. Niby nic drastycznego - a jednak informacja "Kochanie wychodzimy" po dziesięciu godzinach pracy nie specjalnie przypadła Mu do gustu. Niestety, dla dobra wyższego, z którego mój Pracuś nie zdaje sobie sprawy, musiałam postawić Go przed faktem dokonanym. Oczywiście mógł też odmówić...
Żyjąc w akademiku w tzw. "komunie" (która swoją drogą nie obowiązuje już od dawna), należy podporządkować się pewnym zasadą. Skoro więc organizuje się imprezę na której "wszyscy mają się stawić" - to nie oznacza to nic innego, jak "wszyscy mają się stawić". Nie istnieje dowolna interpretacja czy przyczyny usprawiedliwiające. Zauważyć należy, że Piotrek jeszcze nigdy nigdzie z nami nie był. Nie nalegam, nie naciskam - czas należący do Nas wolę spędzić tylko w Jego towarzystwie - bez żenujących żartów Przemka i dociekliwych pytań Sławka. Jednak od czasu do czasu, z niezbyt wielką częstotliwością, chciałabym aby jednak w tym życiu był. Łatwiej zrozumiałby moje problemy, zmartwienia i smutki oraz zrozumiałym byłoby większe zainteresowanie innymi niż samą sobą, które zazwyczaj przejawiam.
Inną sprawą jest, że Pan M. nigdy tu nie wpadał, nigdy nie przychodził. Do mnie i owszem - ale tylko jak byłam sama. Moi znajomi, przyjaciele i sąsiedzi wydawali mu się za młodzi i smarkaci, nie wspominając już o ich niedojrzałości. O czym On mógłby z nimi rozmawiać? Jak napić się z dziećmi, które Go nie rozumieją? (Wspominałam, że od nich wszystkich i tak byłam młodsza?) Nie potrzebuje powrotu do historii - a mężczyzna z którym się spotykam powinien uczestniczyć w moim życiu i na tym polu już nie ustąpię.
Impreza mimo wszystko się nam podobała... Chłopaki zrobili ognisko i żartów było dużo i śmiechów - a my bezczelnie tuliliśmy się do siebie, co rzadko nam się zdarza przy okazji wyjść publicznych. Obiecałam, że więcej w takiej sytuacji Go nie postawię (a obietnicy dotrzymam!), natomiast On więcej czasu spróbuje spędzać w moim szalonym domu "studenckim".

Sobota pracowita była - z samego rana zerwaliśmy się ambitnie aby Małysza skoki obejrzeć jako przykładni patryjoci. Następnie spacer w kroplach pierwszego ciepłego deszczu z psiakiem, który na sam widok smyczy wyje z radości i krzyki i zabawy i wyścigi parkowe. Potem jako świadek moc obowiązków musiałam wypełnić będąc odpowiedzialną za wieczór panieński, który myślę, że był udany. Wszyscy zadowoleni wyszli bo i popiliśmy i tańczyliśmy i cała sesja fotograficzna powstała. Moja rola troszku przechlapana bo początkowo za kelnerkę robiłam i tylko nowe kufle z piwem z baru donosiłam pilnując międzyczasie czy aby na pewno każdy ma z kim porozmawiać i osamotniony nie siedzi. Na dowód "zabawy udanej" kilka zdjęć :)


Mam nadzieję, że tyle starczy - pozostałe zostały niestety ocenzurowane. I dla jasności: Panną Młodą jest dziewoja, która na pierwszym zdjęciu wtula się w obu nieprzeciętnie przystojnych panów (w długich ciemnych włosach i popielatej bluzeczce!).

Na dziś to tyle... Cześ wrócił :)

sobota, 6 marca 2010

cytadela - czyli spacerowo (i zdjęć kilka)

W związku z tym, iż wczorajszy dzień przespałam - dziś miałam się ambitnie uczyć. Niestety - jak to w studenckim życiu bywa - nic nie sprzyjało mojemu założeniu. Słońce beszczelnie wpadło do mojego małego pokoiku i nie pozwoliło mi zanurzyć się w mądrych książkach i notatkach. Biorąc mnie pod rękę poprowadziło na długi i wyczerpujący spacer. Kilka starych kamienic, ścieżki zapomniane i dawno nie odwiedzane i oczywiście poznańska Cytadela! Ile tam ludzi cierpiliwie podążających za czworonożnymi przyjaciółmi. Mimo mrozu nawet dzieci na horyzoncie się pojawiły. I tyle uśmiechu i tyle radości z tego Słońca płynie. Tylko ja gdzieś samotnie podążałam bacznie obserwując te parkowe cuda i sobotnie wynużenia ze smutnych pustych ścian na łono pięknej, budzącej sie do życia natury.

Tak - wiosna się zbliża i czuć to w każdym podmuchu wiatru, każdym promyku i nawet nienarodzone liście już o tym krzyczą. Nieśmiało jeszcze i może nie pewnie - ale miasto ożywa. I juz nie dom, nie szkoła - a parki i deptaki zaczynają się tłoczyć i przepychać między sobą.

Pozbawiona sprzętu, odważnie pozwoliłam sobie uwiecznić tych kilka promieni, które ogrzały moją twarz. Jakość może nijaka i ujęcia nieciekawe - ale cuż zrobić gdy aparat rodzicielą się porzyczyło?

czwartek, 4 marca 2010

list do Ciebie

Kochany

Nie wiem nawet czy czytasz te moje naiwne spowiedzi z myśli ukrytych i nieznanych. Jeśli zaglądasz tu choć czasem - ze zwykłej ciekawości co znów nabazgrałam - przeczytaj dokładnie bo właśnie do Ciebie dziś piszę.

Jak wiesz, w moim życiu wiele się zmieniło - jak strumień górski wszystko niezatrzymane gna do przodu, a moje wnętrze ulega przeobrażeniu niczym poczwarka. Mimo tego nadal tu jesteś i wciąż pamiętam...Tymczasem jestem, ale nie trwam już bezczynnie - zmierzam przed siebie nie zaglądając w mroki przeszłości. Właściwie jestem szczęśliwa i uśmiecham się spoglądając w przyszłość.

Ale to Ty jesteś moją przeszłością i przyszłością o której marzyłam. Twój czas wciąż nie minął - mimo, że zmierza ku swemu kresowi... Tylko Ty możesz to zmienić, kształtując nową przyszłość, której jeszcze nie znamy. Jestem na granicy - między mną, Tobą a Nim. To dla Ciebie straciłam głowę i pokochałam ponad wszystko co jest, było i będzie. Dziś budzi się w moim sercu, w mojej głowie i duszy Inny i czuję, że mogę Go pokochać. Czekam na każdą chwilę w Jego ramionach i dostrzegam blask Jego oczu wpatrzonych we mnie. Ale to Ty tak na mnie patrzyłeś, tylko Ty tak dotykałeś i całowałeś moje usta. To w Twoich ramionach zaznałam Nieba i wciąż w nich czuję się bezpiecznie. Bo nikt tak nie kocha...

Nie wiem, czy jest to moje pożegnanie czy prośba o litość. Chyba chcę Ci powiedzieć, że się zakochałam nadal kochając Ciebie... Bo można kochać inaczej - kochając pożądać, kochając kochać... I tylko Ty o tym wiesz doskonale - prawda?

Zastanów sie jeszcze, co było między nami i czy jakakolwiek iskra jeszcze istnieje. Bo ja nie wiem już czy warto i walczyć nie bedę.

A.

środa, 3 marca 2010

wylewy, roztopy i przejaśnienia

Wiele się dzieje ostatnimi czasy - zbyt dużo może tego na moją malutką główkę? Minuty gonią się wzajemnie nie pozwalając na chwilę wytchnienia - a tymczasem ja nabieram ochoty i chęci do życia. Piotruś daje mi wytchnienie i uśmiech - tak wiele radości się kryje w tym chłopaku. Energia nieskończona i wręcz zaraźliwa - zresztą - związek mi służy, myśli nie kołatają się wśród wspomnień poszukując dróg zapomnienia... Spacery, kolacje, rozmowy - i te długie, zimne noce w jego ramionach. Wszystko jakby chciało się układać, kolejne elementy pasują do siebie scalając się w jakąś skomplikowaną jeszcze całość. I On chyba też jest szczęśliwy - umiarkowanie, ostrożnie jeszcze, aby nie popaść w skrajność niechcianą. Powoli, krok za krokiem poznajemy siebie - i może właśnie to jest "zdrowe". Rozsądek jeszcze nigdy mi nie zaszkodził. Budzą się we mnie uczucia nowe, właściwie zapomniane już dawno - taka naiwna radość i zadowolenie z malutkich sukcesów, które gdzieś pomiędzy świtem a zmierzchem osiągam. Zaczynają cieszyć mnie drobiazgi - promienie słońca w szybach zrujnowanych kamienic, w roztopowych kałużach rozlewających się na poznańskich ulicach. I ci wszyscy ludzie biegnący nieustannie ze sprawunkami - byle coś załatwić i wrócić już do domu. 

Przyjemne jest uczucie ciepła na moich policzkach i świadomość, że Ktoś czeka na spotkanie ze mną. Te pocałunki - czasem tak nieśmiałe a raz po raz namiętne, gorące do szpiku kości... I uśmiech na Jego twarzy gdy widzi mnie roześmianą, gdy budząc się rano spotyka mój zamyślony wzrok utkwiony w Jego twarzy... Jak już mówiłam - wszystko zaczyna się zmieniać - uczucia tak długo targające moją duszą schowałam do szafy, do pudełeczka do którego wole jeszcze nie zaglądać. Poczekam, nie wiem jak długo jeszcze, ale zmierzę się w przyszłości z moimi demonami - mając nadzieję, że tym razem je pokonam. 

A z bardziej przyziemnych drobnostek? Wspaniały weekend - urodziny Piotrka świętowaliśmy w Wesołym R. z całą zgraja Jego przyjaciół, niedzielny wieczór szalona zabawa na koncercie (KSU!!!) i spacery i kolacje i nawet śniadanie dostałam....A teraz słońce zagląda mi do pokoju z zapytaniem czy na spacer nie pójdę. Miłego popołudnia!