sobota, 30 maja 2009


Ten egzamin, co go jutro miałam mieć był dzisiaj - niestety nie wiedziałam o tej drobnej zmianie i na egzamin nie poszłam. I dobrze - nic i tak nie umiem. A wieczór udany był, wesoły, działo się dużo i wielu znajomych spotkałam. Mieszkanie odwiedziłam dopiero rano z zamiarem położenia się, ale nie wyszło... Sławek do Paulinki przyjechał, wiec ja sama siedze bo oni muszą się sobą nacieszyć. Zazdroszczę - też by mi się przydało, tylko, że do mnie nikt nie przyjedzie - bo nikt za mną nie tęskni. Smutne to trochę, ale jakoś chyba to ścierpię...


Pozwiedzałabym troszkę, dawno nigdzie nie byłam - ostatnia dłuższa wycieczka we wrześniu - a już maj się kończy. Zdjęcie powyżej należy do moich ulubionych - centrum British Museum - posiadającego chyba największą kolekcję dzieł, jaką widziałam. Obejście wszystkich wystaw zajmuje cały dzień - a i tak znajdzie się coś, co warto jeszcze zbadać. Tęsknię troszkę za tą beztroską, którą dają wakacje i oczywiście za slońcem... Ciągle mam wrażenie, że lato się już kończy i nadchodzi jesień. Zobaczymy...
Tymczasem wybieram się do Kołobrzegu - morze to coś, co dobrze mi zrobi. Trochę jak deszcz - on daje wytchnienie - a morze poczucie nieskączoności... Trochę nie składnie mi idzie - ale to przez zmęczenie, wszystko da się wytłumaczyć.

piątek, 29 maja 2009

hmm...

i nadal siedzę... Z braku laku zrobiłam sobie test na IQ - wyszedł zadziwiająco pomyślnie, o ile to możliwe w moim przypadku. Należę do tych nielicznych... no dobrze nie będę się chwalić. Zajęło mi to troszkę czasu - ale przecież nie będę się uczyć na ten egzamin, co go podobno mam w niedzielę. Właściwie to nie umiem nic, ale przecież z taką inteligencją sobie poradzę (żart niewybredny troszkę). Zapewne nauczę się na inny termin, bardziej dla mnie dogodny.
A plany na wieczór - może materiał przejrzeć? Chyba jednak coś ciekawszego do zrobienia się znajdzie... Aruna dzwoniła, że może jakaś wycieczka po Poznaniu? Knajpy będziemy zwiedzać zapewne i trunki rozmaite kosztować. Ja dziś Lecha preferuję - Fortunka ostatnio była.

Humorek poprawił mi się troszkę - zapewne dlatego, że ciekawy wieczór się szykuje. Gdybym jeszcze tylko czyste sumienie miała, co do moich postępów w nauce - no ale cóż, wybierać trzeba - a to nie zawsze jednak jest łatwe! Piątkowy wieczór w domu spędzić jest nie na miejscu, skoro coś innego zrobić można - wyjść gdzieś - do ludzi. Ja wiem, że "życie" to, to nie jest, ale chociaż jakaś namiastka normalności. Może pozory choć będę robiła, żeby tak źle nie wyglądało...


Piątek


Paskudna pogoda - za oknem siąpi deszcz i jest wyjątkowo zimno. Siedzę sobie sama w pokoju i słucham muzyki. Ciekawe, kiedy nareszcie zacznę żyć? Uciekam od tego, co dzieje się dookoła, najchętniej zamknełabym się we własnej głowie i nie wyglądała na zewnątrz. Deszcz jest dobry, bo pozwala sie zatrzymać, odetchnąć - tyle tylko, że ja muszę iść. Jeszcze nie wiem gdzie, ale sama. Tak jest chyba najłatwiej...

Straciłam coś, na czym mi zależało - a teraz nie potrafię poukładać świata takim, jakim był wcześniej. Tylko jaki on był rzeczywiście? Wykreowana iluzja tego, co dobre i piekne - żyłam w nieświadomości, nie chcąc nawet dostrzec prawdy. INACZEJ Wolałam wierzyć fałszywym słowom, niż oczom i sercu, które mówiły mi prawdę. Tyle dzieje się na naszych oczach, tak wiele moglibyśmy zmienić - ale czasem łatwiej jest czekać. Odwracamy wzrok, spoglądamy w inną stronę - każdy wie lepiej - tylko sobie samemu nigdy się nie ufa...

Nieustannie mnie to dręczy, tęsknie za kimś, kogo już nie ma - przynajmniej nie w mojim życiu.

poniedziałek, 25 maja 2009

pojęcie indywidualizmu :P




Odbyłam niedawno wyjątkowo interesującą rozmowę, która rozpoczeła sie zupełnie niepozornie. Nie została ona niestety w rzaden sposób zarejestrowana, gdyż wynikła zupełnie spontanicznie. Punktem wyjściowym został Bóg oraz pojęcie dobra i zła. Pozwolę sobie twierdzić, iż jest to temat niezwykle aktualny w dzisiejszym – nieustannie zmieniającym się świecie. Moje spostrzeżenia dotyczące tego tematu nie uległy w rzaden sposób zmianie – jednak zostało na nie rzucone nowe, nieznane mi światło.
Starcie dwóch osób o diametralnie różnych poglądach niewątpliwie kończy się ciekawą wymianą zdań, jeśli tylko rozmówcy nie są skłonni do uniesień i agresywnego sposobu obrony własnego stanowiska. Ze względu, iż moja rozmówczyni jest mi wyjątkowo bliska nie popadłyśmy w konflikt dyskutując jedynie o pojęciach rozbieżnie przez nas pojmowanych. Definicje dobra i zła pozornie są bardzo proste do przedstawienia, jednak czy tak jest rzeczywiście? Pozwolę sobie przytoczyć porównanie zastosowane przez P. Jej zdaniem najłatwiej w poszukiwaniach właściwego zrozumienia obu pojęć odnieść się do okresu II wojny światowej. Rzeczywiście w tym miejscu możemy mówić o krystalizacji tego, co dobre i złe oraz starciu obu postaw. Oczywistym jest, że zabijanie niewinnych istot ludzkich jest niewłaściwe i okrutne samo w sobie – natomiast postawa obronna jest rzeczą naturalną i porządaną. Właśnie w tym czasie odnajdujemy skrajne przypadki ludzkich zachowań i staramy sie nakreślić ogólną całość, która będzie możliwa do zrozumienia. Jednak czy uogólniając jesteśmy w stanie właściwie przyswojić rzeczywistość? Myślę, że niestety nie.


Rozpatrywanie jednego przypadku jest możliwe tylko w sytuacji, gdy poznajemy go w całości. Odnoszenie się do postaw znanych nam z wcześniejszych doświadczeń bardzo często powoduje zatarcie się właściwej kwesti i omylne zrozumienie jej. Każdy z nas inaczej pojmuje oraz interpretuje zdarzenia z którymi mamy do czynienia. Czy zatem mamy prawo wstawiać jego uczynki w z góry nakreslone ramy pojęciowe? Chyba nie...




I jeszcze coś - tylko, że z innej bajki.

Trudna rozmowa... Trwało to może z pięć minut, ale nie było łatwe. Szkoda,że tyle tylko umiem o tym napisać. Romans, w tle którego leciała muzyka – na zakończenie najlepiej pasują słowa „papierowy księżyc z nieba spadł, skączył sie video film - może to był romans może żart...”. Bajanie.
Przeżywam właśnie trałmę uwięzi. Siedzę w czterech ścianach – ewentualnie wyjdę zapalić- i czekam na ratunek. Chora jestem.

czwartek, 21 maja 2009

Jestem a mnie nie ma...

Postanowiłam ostatnio robić coś kreatywnego, pomagać w jakiejkolwiek formie - byleby tylko nie siedzieć w domu. Poszłam do Domu Dziecka i zapytałam czy nie potrzebują wolontariusza. Dzieci są cudowne, mają wiele pytań na które trzeba poszukać odpowiedzi.
Rano zajmuję się maluszkami, które nie skączyły jeszcze roku - przewijam je, karmię i usypiam. Dziś zabrałam jedno na spacer. Zaledwie wsadziłam je do wózka - usneło... Po południu zajmuję się starszymi dziećmi - w wieku szkolnym. Jakiś spacer, gra czy rozmowa. Myślę, że to nie jest trudna praca - niestety istnieje małe ale...
Dzieci są cudowne i wdzięczne za poświęcony im czas - niestety personel nie jest już tak sympatyczny. Czuję się trochę jak intruz, który przeszkadza im w wykonywaniu codziennej pracy. Może obawiają się,że dzieci przywiążą się do mnie a ja odejdę?
Dom Dziecka nie jest chyba miejscem pełnym miłości...


A co ciekawego dzieje się jeszcze? Nic - niestety...
Jestem, żyję - nawet coś robię - ale mam wrażenie, że nikt tego nie zauważa.

piątek, 15 maja 2009

mój pierwszy raz...

Nigdy wczesniej nie pisałam na blogu - ale zaczne. Tylko co mam tu zamieścić?! Hmm... myślę, że siebie. Będe pisać o rzeczach prostych i codziennych, o tym - co mnie otacza. Możę się czegoś nauczę lub poznam siebie?
Ostrzegam - nie potrafie pisać. W mojich wypowiedziach zawsze czaji się haos i popełniam wiele błędów. Myślę, że to nie będzie takie proste aby wyelminować te nieznaczne dysfunkcje mojego umysłu.
Ciekawe - zobaczymy...