poniedziałek, 28 grudnia 2009

puzzle

Dom - ciepły i przytulny, gdzie kuchnia pachnie obiadem, a między porankiem a południem krząta się mama sprzątając, gotując i próbując zapanować na wszystkim. Adaś na zmianę gra na komputerze i ogląda setny raz te same bajki. Tata do pracy poszedł mimo urlopu - szef z prośbą gorącą zadzwonił pomocy wzywając... A ja? Ja tu nie pasuję z miną na kwintę i wiecznie chowając się po kątach. Do Poznania bym już chciała - aby tam ukryć się bezpiecznie w moim pokoiku. Sama z sobą jakoś do ładu i składu dojść nie mogę. W głowie mi się dziwne myśli kłębią i pomysły nie godne realizacji. Zamknięta w ciszy we własnym smutku i goryczy się topię nie wołając nawet ratunku.

Puzzle w wolnych chwilach układam - już mi niewiele zostało z tych 1000 elementów.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

wspomnienia ukryte

Za oknem śnieg - dużo, dużo śniegu - wszystko spowite delikatną, puszystą bielą. Siedząc w oknie nieśmiało obserwuję świat schowany za zasłoną nocy. A tymczasem ogarnia mnie smutek - nadchodzą święta, kończy się rok - który wcale nie był dobry. Tyle rozpaczy, cierpienia i łez jeszcze nigdy mnie nie spotkało. Gdzieś między lutym a marcem straciłam siebie, swój uśmiech, radość, młodość. Zgubiłam sens i chęć istnienia na rzecz pustki i samotności do której nieustannie dążę. Mój sen, marzenie, pragnienie gorące niczym Słońce jest tak nieosiągalne jak szczęście z Nim związane.

Słuchając kolęd wspominam chwile spędzone w pustym akademickim pokoju, przy zapachu świecy i pomarańczy. Wtuleni w siebie - jak jedno ciało stopione z dwóch - leżeliśmy wsłuchani w ten równy, miarowy, spokojny oddech spełnienia. Ciepło miłości pozwalało przetrwać chłodne wieczory, lodowate noce... Razem zawsze i za wszelką cenę - bezpieczni, szczęśliwi.

Tak dawno temu byliśmy My, nierozłączni, nierozerwalni. Teraz wszystko się zmieniło - świat jest zły i okrutny. Pragnę aby przestał istnieć - lub żeby zwolnił mnie z obowiązku istnienia. Życie wspomnieniami niszczy i zabija duszę, On odbiera nadzieję.

Kolejny etap mojego życia zakończył się bezpowrotnie - tym razem z mojej woli. Skoro nie dane jest mi być szczęście w samej swej istocie, będącej sensem wszystkich działań, dążeń, planów - nie chcę produktów zastępczych. Iluzja nie jest metodą na życie, nie jest środkiem ani drogą. Jeśli nie mogę być z Nim - będę sama. Uczucia nie dają się zabić, nie można o nich zapomnieć ani zastąpić czymś innym. Patrząc na mój uśmiech pamiętaj, że pod nim kryje się ból i pragnienie śmierci, snu, zapomnienia.

Wiele lat temu, gdy byłam smarkulą w nadziei wyczekującą Gwiazdora z workiem prezentów - dziadek powiedział, że w Wigilię można wypowiedzieć życzenie - a ono się spełni. Cofnąć i zatrzymać czas. Niczego innego nie pragnę. W tym malutkim pokoiku, na dwóch złączonych łóżkach - śpiąc marzyliśmy o sobie. Pragnienie nie do ujarzmienia, nie pokonane przez sen, niekończące się, wieczne. Jego oczy nie widzące niczego poza mną, Jego dłonie błądzące po mojej twarzy, usta szepczące kocham...


sobota, 19 grudnia 2009

telefonicznie

Kolejna wspaniała kobieta - dzwoniła dzisiaj do mnie, aby powiedzieć, że jest dobrze, że się układa, że sobie radzi. Powiedziała mi tak niewiele, tak szybko - a mimo to było w tym wiele treści. Myśli ukryte pod tymi prostymi słowami, schowane między zdaniami, dźwięczące w ciszy. Radość płynąca z tak nieznaczącego faktu - że ma do kogo zadzwonić, z kim podzielić się niewielkimi sukcesami, które udało im się osiągnąć. Tradycyjnie krótka oda na moją cześć... Bezpodstawna zupełnie - gdybym była Jego aniołem - pomogłabym Mu. Tymczasem zadufana w sobie wolałam milczeć, aby nie stracić choć tej odrobiny Jego myśli, uczuć.

Gdzieś w tej rozmowie dała mi obietnicę, której zapewne nigdy nie spełni - nie w jej gestji leży podejmowanie pewnych decyzji.

środa, 16 grudnia 2009

Dialog rodzinny

Sław: Jadę do domu.
Paulina: Nie!!!
Sław: A niby co mam tutaj robić?
Paulina: ;(

Ja: Niech jedzie! My se nasze winko wypijemy :]
Sław: Jestem za!!!!
Paulina: No to jedź :)

wtorek, 15 grudnia 2009

bo niby jestem - a jednak nie

Brak słów zupełny i pustka. Złość, która wzięła się z nicości i ku niej właśnie zmierza. Łzy ukryte pod powiekami tak głęboko, by ich nie było widać i smutek, któremu nic nie jest równe.

Między słowami padło oskarżenie i prośba by już więcej się nie wtrącać, nie komentować, nie wskazywać drogi. Rozerwana między Tobą a Nim nie potrafię się skupić, odnaleźć. Słowa płynące z moich ust ranią, drażnią i pieką - po co mam je więc wypowiadać? Nie potrafię pomóc bo nie rozumiem...

Jeśli nie dość we mnie miłości, czułości i uśmiechu - przepraszam.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

anioł

Wiele lat temu, gdy byłam jeszcze małym, niesfornym dzieckiem - żyła kobieta, która była Aniołem. Uśmiech Jej rozpromieniał cały świat, wypełniał światłem smutne dusze i puste pokoje. Była, zawsze była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, na każde zawołanie, na moje prośby. Czas spędzony wspólnie dawał mi siłę, by żyć - samotność nie istniała, a radość była wpisana w dzień, noc, w nas.

Niedzielne obiady, pachnące ciepłem i przyprawami. Święta spędzone wśród zgiełku i okrzyków radości. Długie jesienne wieczory przy gorącej herbacie z kromką chleba posmarowaną masłem i pomidorem w ręku. A dni słoneczne, skwarne, uciążliwe? Schowane pod drzewem, zapatrzone w przestrzeń, oddychające gęstym powietrzem o zapachu akacji. Opowieści, bajki, kołysanki, kolędy i ten cudowny czas, gdy byłam szczęśliwa, beztroska. Kobieta, którą kocham, za którą oddałabym życie.

Teraz się tylko do Niej modlę, tęsknię i wspominam po cichu, bez słów. Brakuje mi Jej jak słońca, jak gwiazd, jak Boga. Skórę miała ciepłą i pachnącą, w jej ramionach zasypiałam spokojnie przyzwyczajona, uzależniona od Jej obecności. A potem odeszła zostawiając pustkę nie do wypełnienia, smutek, który nigdy nie znika... Kobieta, która mnie wychowała, pocieszała, tuliła. To Ona nauczyła mnie tego życia, ukształtowała, stworzyła.

Babcia.

niedziela, 13 grudnia 2009

dzień pachnący przyprawami

Niedzielnie - świątecznie. Wstałyśmy rano zbudzone telefonem rozdzwonionym, wibrującym i przeraźliwie nawołującym "odbierz mnie". W ramach dnia dobroci i manifestacji miłości dostałam kawę do łóżka. Zaspane, oszołomione blaskiem słońca i wszelaką jasnością zdecydowałyśmy się na spacer. Miasto tętniło życiem - zaaferowani dorośli, roześmiane dzieci i staruszkowie - wszyscy niecierpliwie oczekujący na nadejście świąt, na ten czas, który poświęcą sobie, nie martwiąc się naglącymi sprawunkami, interesami, pracą. Jarmark świąteczny wzbudza powszechne zainteresowanie, tłumy ludzi skrzętnie szukające drobiazgów, które podarują najbliższym. Gdzieś w tle, ponad tłumem, otulająca wszystkich muzyka zwiastująca te wszystkie uroczystości, które jeszcze są przed nami.

Oczekiwanie, przygotowania i zapach choinki, która czeka na świąteczny strój - suknię, w której będzie się pysznić oklaskiwana przez zgromadzonych wokół niej widzów.




Zmęczone zachwytem, oszołomione zapachem i wycieńczone przeszywającym zimnem odnalazłyśmy schronienie w osławionej Cacao Republice. Przy filiżance gorącej czekolady przyprawionej ziołami kontemplowałyśmy same siebie, prawie jak arystelesowski Poruszyciel... Zapatrzone w przestrzeń poszukiwałyśmy za oknem pasiastych szalików, których tak wiele wszędzie. Czerwone kanapy, miękkie pufy i stoliki z Ikei - oraz tradycyjnie - pary wtulone w siebie, czule poszukujące ukradkowych spojrzeń.




W domu kawa, przyprawiona własnoręcznie, z ostrą papryką, goździkami, cynamonem... Mój mężczyzna zabrał mnie na spacer, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. W domu cała ekipa, wszyscy swoi. Wieczór z filmem i zapytanie "kogo udajemy" poprzebierane, roześmiane...

A wczoraj? Trudna, długa rozmowa, potem kolejna. Marcin miał urodziny, chciałm złożyć Mu życzenia. Odebrała pani Basia - potrzebowała wyżalić się, podzielić, tym, co złe, bolesne, spędzające sen z powiek. Wspaniała, dobra, kochana kobieta. Zwodziła mnie, łudziła, czekała. Zapytałam wprost o to, co wiedzieć chciałam - a ona dała mi odpowiedź, sama zyskując wyjaśnienie zagadnień mrocznych i zawiłych. Rozmawiałyśmy długo, szczerze i bez zbędnego "jak dobrze, wspaniale, cudownie". Przedmiotem badań był człowiek, którego obie kochamy, który jest ważny, najważniejszy. Marcin podniósł się i idzie do przodu - powoli jeszcze i poomacku, szukając bezpiecznej drogi, próbując stabilnie stanąć na nogach, ominąć przeszkody. Wspierają go rodzice - jestem więc spokojna.

Kolejna rozmowa była z Nim, pełna napięcia i oczekiwania - zamieniła się w "Naszą" wymianę zdań, myśli, uśmiechów. Czemu nie potrafię zwodzić Go, oszukiwać? Na pytanie "czemu krzyczeli?" bez wachania odpowiedziałam, że wywołuje tak wiele emocji... To, że tęsknie jest tak oczywiste, jak kolejny letni poranek skąpany słońcem. Czekam, zawsze będę czekać na każdy gest, uśmiech, spojrzenie.

Teraz jestem spokojna i uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Nieśmiały jeszcze, ukryty, zanurzony w smutku. Jestem bezpieczna i mam przyjaciela.

Dobranoc.


czwartek, 10 grudnia 2009

minoga

Przeraźliwy ból głowy, otaczający mnie półmrok i cisza - wszystko współgra ze sobą pozwalając spokojnie zanurzyć się w rozmyślaniach. Nieustannie i wciąż myśli krążą wokół jednego tematu, wspomnienia, którego nie potrafię się wyzbyć. Jedyną drogą ucieczki są porywające ćwiczenia, zajęcie się czymkolwiek, co tylko może oderwać myśli od tego smutku.

Wieczór zamierzamy spędzić w kinie. "My" to znaczy Paulina, Sławek i ja - może pójdzie z nami też Wiacze - zobaczymy.
Po zajęciach z przyrody poszliśmy do Minogi, na piwo. Klimat nieopisany, jak w starej, dobrej kawiarni. Może tylko trochę mało światła... W tym miejscu najbardziej odpowiada mi przestrzeń, duże pomieszczenie plastycznie poddające się każdej inwencji twórczej. W czymś takim mogłabym mieszkać, nieograniczona ścianami, meblami i wszelkimi gratami. Puste, piękne ściany, nie pokryte nawet farbą - cegła w kolorze czerwieni i duże, jasne okna. Zakręcone schody, ciemne, ponure - tam można się schować, uciec przed niechcianymi spojrzeniami. Wszystko zgrabnie istniejące w niczym niezakłóconej harmonii, skąpane w dźwiękach muzyki.

czwartek, 3 grudnia 2009

dzień

Dzień dzisiejszy szalony, nieprzewidywalny, kwitnący słońcem, skropiony uśmiechem, nutką smutku, wspomnieniem, pełen przygód, niezwykle męczący. Dzień szalony i warty zapamiętania - na zawsze... Zaczęło się całkiem niepozornie - sms od Wiaczesława - słodki i niespodziewany, informacja gdzie kawa, gdzie fajki od Paulinki - czyli śniadanie z myślą o mnie przygotowane.
Wycieczka na ogrody - zajęcia z przyrody w planie zajęć rozpisane. Sympatyczni ludzie w tranwaju, miły starszy pan, który nie chciał zająć zwolnionego dla niego miejsca, pełen dumy i honoru z uśmiechem na twarzy. Pan kolejny przesympatyczny pogrążony w lekturze kserówek zapewne wymaganych na zajęciach, niefortunnie wpadłam na niego kilka razy (może ze dwa) nie z własnej winy oczywiście - pan kierowca niespokojny zbyt gwałtownie tranwaj prowadził - a pan do mnie "że lece na liego definitywnie" - a ja i owszem, z tym, że nie świadomie czynu tego dokonuję.
Zajęcia odwołane - dzień wolny czyli - do akademika ze Sławem pieszo wracaliśmy przez Sołacz, skąpani w słońcu, okryci chłodem pejzarz piękny podziwialiśmy dyskutując o motywasz sztuki dalekiego wschodu i krajów egzotycznych.
Gdy Paulina z zajęć o 13.00 wróciła - zarządziła remont w pokoju i kilka szafek załatwiła nadprogramowych. Co z tego wyszło? Teraz mamy w pokoju niby aneks kochenny i mnóstwo miejsca na pierdoły, szklaneczki, talerzyki i wszystko co nam tylko do głowy przyjdzie. Gdy już szawki były przykręcone i część rzeczy na miejscu - poszliśmy rodzinnie by Sławka z Nieszawskiej do nowego domu przeprowadzić. I teraz czas na wspomnienia nadszedł, a smutek opiszę później - spotkałam kogoś, kogo spotykać nie powinnam, kto za wiele mętliku wprowadza do mej główki, kto myśli me zaprząta nieustannie i o kim czas byłby by już zapomnieć.
Na Nieszawskiej strasznie było, smutno, pusto, brzydko. Nie dziwi mnie, że Sław wolał u nas czas swój wolny spędzać - a nie wracać do domu, który domem wcale nie jest i wiele potrzebowałby by na takie miano zasłóżyć.
Z Nieszawskiej na Piątkowo z wszystkimi tobołami musieliśmy się przemieścić, a po drodze tranwaj nam się popsół, ale szybko sprawność jego wróciła, więc pojechaliśmy dalej. Pestka jak zawsze ludzi pełna, tranwaje wypchane, pękate - a ludzie cicho, pod nosem uśmiechali się do siebie rozbawieni naszym szczebiotaniem, śpiewem i spostrzerzeniami. Sław wstydu się najad, że takie nieodpowiedzialne, dzecinne panienki za nim podążają. Potem stacja Lechicka - Plaza i "prosto, prosto" dalej "prosto, prosto"w lewo i w prawo. Domek studencki, przytulny, z klimatem - daleko troche, ale okolica ładna i ludzie sympatyczni. Dalej zakupy i powrót do domu - i ironio - tranwaj się popsół, z tym tylko, że ten już dalej nie pojechał, a my iść pieszo musieliśmy. Teraz porządki, kolacja i relaks. Dzień był udany - a tak w skrócie tylko został opisany.

A jeśli chodzi o smutki to wpadłam na Niego. Wymieniliśmy pare zdań, wygląda świetnie, wziął mój numer, obiecał, że zadzwoni. Nie chcę chyba o Nim pisać - to nadal boli, chciałabym wiedzieć co jest w Jego głowie, ale nie do mnie to należy, nie jestem odpowiedzialna za jego grzechy. Mam tylko nadzieję, że nie będę czekać - myślę o Nim cały dzień, nie zarejestrowałam nawet uczuć, jakie towarzyszyły mi przy tym spotkaniu, wiem, że nadal nie zapomniałam - choć czas już najwyższy.
Jego obraz towarzyszy mi od roku i nie opuszcza mnie nigdy, ale tak wiele leżałoby na szali z jednej strony - właściwie wszystko, co mam - natomiast z drugiej On tylko i nic więcej. Żadnej gwarancji, żadnego uczucia z Jego strony - chęć tylko by ktoś Go utulił, zrozumiał, pokochał.
Z tym, że On nie rozwarza takich opcji. I dobrze. Opiszę to innym razem - dziś nie mam sił by o Nim myśleć. Dobranoc.


środa, 2 grudnia 2009

tożsamość

Jest 13.48 - wstałam jakąś godzinę temu, nie poszłam na zajęcia, źle się czuję i kręci mi się w głowie. Najchętniej skoczyłabym z okna lub przyjęła dużą dawkę tabletek uspokajających aby mieć wreszcie spokój sama ze sobą. Dręczę się i niestety innych przy okazji. Smutne jest to wszystko, właściwie ja jestem smutna.

Paulina czyta książkę, ja powinnam się uczyć, ale literki rozjeżdżają mi się przed oczami... Wieczorem jestem umówiona z Marleną, potem przyjdzie Wiaczesław - a mi się nic nie chce. Czytałam ostatnio Tożsamość Baumana, jeszcze nie skończyłam, ale polecam. Poszukiwanie własnej osobowości, pytania dotyczące przynależności mentalnej, etnicznej, narodowościowej. Tak łatwo jest się czasem pogubić... Nikt z nas nie zastanawia się nad tym do jakich grup społecznych należy - to jest samoistne i naturalne, że w czymś tam uczestniczymy. Problem pojawia się wówczas, gdy grupa nas wykluczy, odepchnie, przestanie akceptować. Wyraźne przykłady tego typu wyobcowania możemy znaleźć choćby w podstawówce. W każdej klasie znajdzie się dziecko lub dwoje, które na przerwach nie bawi się z innymi. Stoi gdzieś z boku, niewidoczne, unikające wzroku innych, czyta książkę lub obserwuje otaczający go świat. Zastanawia się czemu dzieci go nie lubią, czemu odrzucają. W domu, z rodzicami jest dobrze, jest ważne - a tu? Nie potrafi się odnaleźć, trwa w milczeniu czekając powrotu do domu. Owszem - czasem dzieci same rezygnują z rówieśników, wolą zająć się sobą i własnymi problemami. Jednak przeważnie to grupa wybiera ofiarę, izoluje ją, dręczy. Wiele nie trzeba aby stać się "Innym", wystarczy nie spełniać postawionych oczekiwań społecznych, wyróżniać się, odstawać. Choć minimalne różnice w środowisku szkolnym stanowią problem nie do rozwiązania. Zbyt bujna wyobraźnia, niemodne ubrania, odmienne zainteresowania niż ogólnie przyjęte. Ile jest takich dzieci, które w starszym wieku nawet nie chcą wspomnieniami wracać do okresu szkoły podstawowej? A przecież okres dorastania i tworzące się wtedy relacje rzutują na całe życie. Brak umiejętności budowania kontaktów, zależności staje się granicą niemożliwą do pokonania. Czy takie dziecko traci swoją tożsamość? Nie wiem - ale z pewnością przestaję utożsamiać się z grupą, buduję własny system zależności, często odcięty od szeroko pojmowanych norm społecznych czy tzw. dobra społecznego. Dumni rodzice twierdzą, że jest indywidualistą wytyczającym nowe ścieżki myślowe, a on sam uważa się za dziwoląga, który nie powinien istnieć. Fajnie, że takie dzieciaki mimo wszystko potrafią (już w okresie dorosłym) choć sprawiać pozory normalności - chociaż nie wszyscy. To oni (moim zdaniem) są najlepszymi przyjaciółmi gotowymi poświęcić siebie dla dobra ukochanej osoby (bo skoro już ktoś ich akceptuje, to nie chcą tego tracić).
Pamiętajmy, że ludzie mimo wszystko są stworzeniami stadnymi - potrzebują akceptacji, miłości, zrozumienia. Brak tych "przywilejów" w dzieciństwie objawia się wzmożoną potrzebą akceptacji w życiu dorosłym. Z tym tylko, że to nie grupa ma nas akceptować, a wybitna jednostka, którą szanujemy, podziwiamy, czcimy.
Nie o tym dosłownie pisał Bauman, ale to jest z pewnością jeden z wymiarów utraty tożsamości, pogubienia się w otaczającym świecie i skazania na samotność, izolację czy jak inaczej to nazwać.


wtorek, 1 grudnia 2009

Zastanawiam się czy ja kiedyś będę normalna - właściwie na myśli mam to, czy nauczę się cieszyć z tego, co mam. A przecież mam wiele: wspaniałych przyjaciół, mieszkanie w którym mi dobrze (bliższe prawdy byłoby stwierdzenie "cztery ściany"), studiuję na dwóch kierunkach, mam stypendium, rodzice pomagają mi jak mogą. Mam nawet mężczyznę - dobrego, czułego etc. A mi jest źle - nieustannie i bez konkretnej przyczyny. Zawsze goniłam za tym, co nieosiągalne, za tym, czego mieć nie mogę i mieć nie będę - i nawet nie chodzi o to, że czegoś pragnę, a to nie leży w moim zasięgu. Moje marzenia są nienamacalne, niemożliwe do określenia, nazwania i do zdobycia...

Sławek mówi, że zarówno Paulina, jak i ja potrzebujemy tragedii aby żyć, egzystować, trwać. Zapewne jest w tym wiele prawdy - lubię siebie taką, myślę, zastanawiam się filozofuję, wszystko staje się płynne, nienamacalne...

Cały dzień spędziłam zamknięta w pokoju - uczyłam się, czytałam, oglądałam filmy. Wieczorem był Wiaczesław, wytulił mnie, wycaławał. Zastanawiam się jakie ja mam prawo do jego uwagi czy zainteresowania? Moim zdaniem żadne. Teraz Paulina zajmuje się Kaziem, Sławek idzie do sklepu, a ja staram się nie zwracać na siebie uwagi, chciałabym zniknąć. Jakoś wewnętrznie czuję, że wszystkim przeszkadzam, drażnie ich moją małostkowością, drobnostkami, którymi się przejmuję. Właściwie nie mam już nic do powiedzenia, w głowie mam pustkę, a istota gdzieś się zagubiła...

Dobranoc.