czwartek, 30 lipca 2009

Nic ciekawego dnia dzisiejszego do napisania nie mam...

I co ja mam tu niby pisac? Chyba popadam w alkoholizm... (to żart tylko) A na poważnie? Moje myśli skupione są tylko na jednym temacie, na przedmiocie mojego pożądania - i mam już tego dośc.

Nie potrafię myślec o niczym innym, jak tylko o Nim, i tylko o Nim piszę - a przecież mam tyle ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Tęsknię za moją Marlenką i za domem. Przede wszystkim tęsknię za cisza - i mimo, że jestem teraz sama - w moim wnętrzu trwa wichura, która niszczy wszystkie myśli, uczucia, wrażenia. Ponownie się pogubiłam.

Pomówmy może o depresji. Czy można się z niej wyleczyc? Czy może raczej to jest stan ducha w którym trwa się nieustannie z chwilowymi okresami remisji?

Depresja (choroba afektywna jednobiegunowa) – zaburzenie psychiczne z grupy chorób afektywnych charakteryzujące się objawami, które można następująco pogrupować:

  • objawy emocjonalne: obniżony nastrój – smutek i towarzyszący mu często lęk, płacz, utrata radości życia (począwszy od utraty zainteresowań, skończywszy na zaniedbywaniu potrzeb biologicznych); czasem dysforia (zniecierpliwienie, drażliwość);
  • objawy poznawcze: negatywny obraz siebie, obniżona samoocena, samooskarżenia, samookaleczenie, pesymizm i rezygnacja, a w skrajnych wypadkach mogą pojawić się także urojenia depresyjne (zob. Zespół Cotarda);
  • objawy motywacyjne: problemy z mobilizacją do wszelkiego działania, które może przyjąć wręcz formę spowolnienia psychoruchowego; trudności z podejmowaniem decyzji;
  • objawy somatyczne: zaburzenie rytmów dobowych (m.in. zaburzenia rytmu snu i czuwania), utrata apetytu (ale możliwy jest również wzmożony apetyt), osłabienie i zmęczenie, utrata zainteresowania seksem, czasem skargi na bóle i złe samopoczucie fizyczne;
  • myśli samobójcze.
W moim przypadku wszystko sie zgadza. A żeby nie było to, aż tak naciągane - rzeczywiście kilka lat temu zdiagnozowano u mnie depresję. Teoretycznie poddałam sie leczeniu psychiatrycznemu - jakas tam terapia ble ble - bez ingerencji farmakologicznej, ze względu na mój wiek. Zrezygnowałam po pierwszym spotkaniu. Bo niby czemu jakaś niedouczona psycholoszka ma mi mówic które objawy są niepokojące, a które nie. Właściwie to kazała mi coś tam sobie przemyślec i zrobic jakąś listę - nie pamiętam dokładnie o co jej chodziło.

A tak swoja drogą - NIENAWIDZĘ PSYCHOLOSZEK - głupie kurwy, które wpierdalają się w moje życię. Czy mogę się teraz rozpłakac? Bardziej pomogłoby mi rozpie***lenie czegoś, co mam pod ręką... Przepraszam, że jestem wulgarna. Czy wspominałam, że Milena to psycholoszka pracująca w ZK od czterech miesięcy? I oczywiście miałam okazję ja poznac - jakie to było urocze, a jakie zabawne....

Chyba dziś odrobinę przeginam z tymi moimi opisami - poniosło mnie odrobinę.... Ale jeśli mogę sobie pozwolic na jeszcze jeden. Wiem, że nie należę do najpiękniejszych, najurodziwszych i najponętniejszych ninf chodzących po tym podłym świecie - ale brzydka też podobno nie jestem. Milena? Jak dla mnie? Jedna z mniej pociągających dziewcząt jakie widziałam. I moim że zapewne zazdrośc, zawiśc i pycha dyktują mi takie słowa - to jednak wolałabym, aby On sypiał z pannami, od których nie można oderwac wzroku. To byłoby wytłumaczeniem, argumentem na moją niekorzyśc. Gdyby były ode mnie ładniejsze, zgrabniejsze, chocby seksowne... Basia - owszem - ta dziewczyna ma coś w sobie, coś, co może przyciągac mężczyzn. Ale Milena? Szara niepozorna myszka z tłustymi włosami, wystającymi boczkami i twarzą bez wyrazu. Faktycznie dziewczyna skączyła psychologię - zapewne jest inteligentna. Ale ja przecież też studiuję - a nie skączyłam jeszcze nic tylko dlatego, że mam 20 lat.

Koniec - już nie będę zła, wylgarna i nietaktowna. Postaram się przynajmniej... Kilka zdań jeszte tylko podsumowujących. Nienawidzę tego świata - za to, jaki jest okrutny! Nienawidzę siebie - za to, jaka jestem beznadziejna! Nienawidzę Jego - za to, że nie umiem przesatc Go kochac.

wtorek, 28 lipca 2009

wołanie o pomoc

Co zrobic, aby uwolnic się od nocnych koszmarów? Od mar sennych, które otaczają mnie niezależnie od tego czy śpię. Ile energii, nadziei potrzeba aby zapomniec o rzeczach, o których pamiętac się nie powinno? Ile czasu musi minąc, aby życ? Tak wiele pytań - a niestety - rzadnej odpowiedzi. Ratunku!!! Niech mi ktoś pomoże, niech odda mi życie i uśmiech, który zaginął w czasie i przestrzeni mnie otaczającej. Ratunku! Niech ktoś mnie od niego uwolni...
Od tego snu, który mnie dręczy nieustannie, od tak bardzo dawna, że już nawet nie potrafię go nazwac. Określic jego plany, zamierzenia. Ile bym dała za spokój, za wytchnienie, za ciszę. Ile dałabym aby październik nigdy się nie skończył.... Pragnę zasnąc i obudzic się gdzieś, gdzie nikogo już nie będzie, gdzie będę sama. Nienawidzę siebie! Za to, że jestem taka głupia, taka młoda, naiwna. Boże oddaj mi chociaż moje łzy - może one by mi pomogły.
Sen, który mnie otacza, wciąga, porywa - jest okrutny, nie pozwala wytchnąc, zaczerpnąc powietrza, oddychac, nie pozwala życ. Przynosi tylko smutek i pustkę - kolejną pustkę w moim sercu.

Źle mi!

Będę dzisiaj marudzi i narzekac, bo mi źle i życ mi się nie chce. Mam przymusowy urlop do końca sierpnia, brzuch mnie boli, ząb mnie boli i jestem załamana. Robię ostatnio rzeczy złe, niewłaściwe i szkodliwe dla mojego organizmu - dla przykładu - wczoraj się upiłam, podobnie jak np. w piątek czy środę. W niedzielę dla odmiany nałykałam się tabletek obniżających tętno serca i ciśnienie krwi - może nareszcie wyjdzie z tego coś konkretnego? Nawet nie mam natchnienia pisac... Najchętniej poszłabym do knajpy i ponowiła wczorajszy wieczór, lub zasnęła bez perspektywy ponownego powrotu na łono Matki Ziemi. Tylko żeby to takie proste było....

Zazdroszczę każdemu, kto ma na twarzy uśmiech, bo mój jakoś zaprzestał czynności w dniach ostatnich, a właściwie od piątku. A zdarzyło to się tak, że pewien bardzo ważny dla mnie Pan doprowadził mnie do łez, a właściwie do skraju załamania emocjonalnego. I już właściwie nawet nie chce mi się z tym walczyc, bo jakiekolwiek środki i działania podejmowane przez moją skromną osobę - nie przynoszą oczekiwanych efektów. Właściwie nie przynoszą żadnych efektów - więc po co się starac, angażowac, wysilac? Zdecydowanie nie warto, już mi się nie chce. I podobnie jak kiedyś (a nawet całkiem niedawno), nie chce mi się już nic.

sobota, 25 lipca 2009

Do Ciebie!

Czytasz to? Zapewne nie, ale jeli tak to przeczytaj tym razem bardzo uwaznie! Nienawidze Cie, dreczysz mnie, zabijasz - a jednoczesnie, za kazda chwile w Twych ramionach oddalabym wszystko, co posiadam. Czy Ty naprawde nie rozumiesz, ze Cie kocham? I wybacze Ci wszystko i wszystko zrozumiem. Powiedz mi tylko, czemu jestes tak okrutny, czemu karzesz mnie za wlasne bledy, czemu upokarzasz. Obejmujesz, przytulasz, calujesz - tak czule i delikatnie, jestes tylko moj - ale czemu tylko czasem? Czemu nie na zawsze... Nic od Ciebie nie chce, niczego nie wymagam - tylko powiedz, kim ja dla Ciebie jestem? Zabawka? Przyjaciolka? Kochanka?
Oszaleje przez Ciebie, strace zmysly lub wreszcie zrobie sobie krzywde. Badz moj - przytulaj, caluj, rozpieszczaj. Badz moj, a oddam za Ciebie zycie... Wlasciwie wiesz wszystko i nic nie musze Ci mowic - dlatego pisze, i tak tego nie czytasz. Jestes podly,ale pamietaj - kocham Cie i nie potrafie przestac.

czwartek, 23 lipca 2009

po pracy

Wlasnie wrocilam z pracy... Jak ja to lubie! choc dzis niestety bylo pusto. Posiedzialam z Emilia i Borysem, sprzedalismy pare piw, posprzatalismy i do domku. Ciekawe, czy u mnie juz spia? Adas zaczyna sie nudzic - wiec jutro musze zaplanowac ciekawy dzien, aby ogolny obraz wakacji u siostry wyszedl barwny i interesujacy. Ide teraz spac, bo i tak weny tworczej brak.
Dobranoc.

wtorek, 21 lipca 2009

energia zerowa - niestety

Siedze sobie w akademiku i probuje cos stworzyc - wiele mi z tego nie wyjdzie, bo musze wracac do pokoju... Moje Kochanie siedzi i pije - niestety... Zamiast przyjsc i mnie przytulic. Ale cuz z tego? Przeciez moj to On wcale nie jest - ewentualnie bywa od czasu do czasu tulac mnie w swoich ramionach. Ale i tak mi z tym dobrze - dobrze, ze istnieje w zyciu moim beznadziejnym z leksza czasami.
A z pozytywow? Adas u mnie jest przez kilka dni i moge sie nim nacieszyc do woli i bez ograniczen. Zabralam go do Ogrodu Botanicznego, nad Warte, do kina, dzis zwiedzana Cytadela byla... Jutro do pracy, ale to dopiero wieczorem - wiec zapewne cos da sie wykabinowac. Boli mnie jedynie brak funduszy aby zabrac go na lody, czy dobry obiad... Ale i z tym jakos damy rade. Dzis w ramach obiadu byly nalesdniki - PYCHA - Slawek robil. Paulinka zmeczona po calym dniu w pracy, ja natomiast sie nie wyspalam i brak mi czulosci mego ukochanego. Oj marudze dzis straszliwie...
Nie mam sie kiedy wypisac, gdzie zrobic to w spokoju, ciszy, bez zbednego stresu.. Ble ble ble - wystarczy juz na dzisiaj tych zali i smutkow. Podsumowujac jestem zmeczona i chce do pracy i do Niego, tego mojego jedynego, ktory zaprzata ta moja skolatana glowke.
I jeszcze za literowki przepraszam, ale brak polskich znakow na tym komputerze.

niedziela, 19 lipca 2009

Właśnie się rozpłakałam, a właściwie wzruszyłam. Dziękuję... I wiem, że jesteś - i uwierz - dobrze mi z tym, bezpiecznie. Jedno jeszcze: ja tez jestem. Dla Ciebie, Twoich smutków, zmartwień i radości. Dziękuję!
Tyle jest do napisania, tak wiele się dzieje - a ja nie mam internetu, obie nie mamy - i obie z Paulinką "zapuszczamy" bloga. Niestety, publicznie nie potrafię pisać. Muszę mieć natchnienie, ciszę, muzykę. Właściwie jedyną osobą, przy której to mi się udaje jest moja ukochana współlokatorka. Tak! Bo wkońcu mieszkamy razem. Mamy śliczny pokoik na czwartym piętrze, w którym panuje niezmącony niczym porządek. Gotujemy obiady i żywimy się jak normalni ludzie (choć ja nie do końca...). Przyjechał Sławek i jesteśmy w troje. Lubię te nasze wieczory przy kawie mrożonej, pod jedną kołderką, z zacięciem oglądających film. Przemek ponownie nas lubi i wpada z wizytą, jedynie Kuba nadal stwarza problemy... Ale to już jego problem - z nami albo w komplecie, albo wcale. Przynajmniej ja tak twierdzę.
Bezczelnie pozwalam sobie twierdzić, że należę do "paczki" z akademika - ale chyba jest tak już właściwie. Paulinka mnie kocha, Przemek i Sławek w specyficzny sposób też... Ewa oczywiście (jednak niestety wyjechała). Mamy siebie i mimo, że raz jest lepiej, raz wręcz przeciwnie - możemy na siebie liczyć (choć nie w każdej sytuacji - Przemek!!! - wyjątkowo...).
A co jeszcze? Wiele tego się już nazbierało... Wykorzystuję chwilę samotności, by choć w części przekazać trapiące mnie problemy, zdarzenia, sytuacje. Pracuję teraz w Honziku, jako barmanka - oczywiście jestem zachwycona!!! Niestety ilość przespanych przeze mnie godzin radykalnie się obniżyła. Właściwie w tygodniu wystarczy mi jedna przespana noc by normalnie funkcjonować. Oczywiście w takim tępie zapewne szybko stracę na wadze - szczególnie, że jakoś nie mam apetytu. Muszę kupić buraki - potrzebuję krwi!!!
Tyle chciałabym napisać, przekazać, opowiedzieć, co się zdarzyło - ale nawet nie wiem od czego zacząć, w jakiej kolejności. Wspomnę tylko, że spędziłam cudowną noc w ramionach wspaniałego mężczyzny - który właśnie wyszedł z łazienki, więc muszę kończyć.

wtorek, 14 lipca 2009

Wrrr...

Mam podły chumor, siedzę w czytelni, na pocieszenie kupiłam sobie oba tomy powieści Pauksztata "Przejaśnia się niebo", Pauliny współlokatorka doprowadza mnie do pasji... Jak można godzinę malować paznokcie?! "Jestem najlepsza, studiuję fizykę. Dostaję najwyższe napiwki. Sprzątałam jak się wprowadziłam, myślałam, że Paulina będzie sprzątać - ja nie zamierzam." Lepiej brzmiałoby "Jestem pustą, tlenioną blądynką, która ma więcej kosmetyków niż inteligencji. Mam wspaniałego chłopaka, który mnie rżnie (nie wiem jak to się pisze) na każdym kroku, ale jeśli masz ochotę to jestem chętna! Zastanawiam się czy lepiej będzie wyglądał pastelowy czy brudny róż na moich paznokciach..." Wrrr.... Idiotka!!!!
Muszę już mieć własny kont bo oszaleję! Jutro idę do pracy, dostałam się na filozofię. Powinnam być szczęśliwa - przynajmniej zadowolona - ale jakoś nie jestem.
Mam tyle do na pisania, ale nie mam sil by to zrodic... Melancholia.

piątek, 10 lipca 2009

Właśnie dostałam po głowie od Marleny. I dobrze mi tak, ale dlaczego znowu ja? To przecież nie moja wina,że musiałam jechać do Poznania wcześniej niż planowałam... Dzwoniłam do niej rano, wiedziała, gdzie jestem - a mimo to nakrzyczała na mnie. Źle mi.. Równie dobrze mogła mi to powiedzieć wtedy, gdy będziemy się widzieć. Lepiej było zadzwonić, nakrzyczeć, rozładować własną złość. Ja czekam, bo niesprawiedliwym jest wbijanie gwoździ w trumnę - skąd mam wiedzieć czy ktoś na kogo krzyczę przez telefon nie stoi właśnie nad przepaścią? Ale przecież kogo to obchodzi? Niech skacze - będzie z głowy... Ja nie mam na kogo nakrzyczeń, właściwie nawet nie chcę - mi ostatnio odpowiada milczenie, uspokaja mnie, wycisza. Błądze często ulicami zastanawiając się nad sensem, podziwiam kamienice, próbuję zatrzymać chwile, które rozpływają się w niepamięci. Uśmiecham się, gdy widzę coś pięknego, dziecko, kobietę, czasem włuczęgów, czasem mężczyzn. Uśmiecham się gdy pada deszcz i gdy słońce przebija się przez chmury, gdy oślepia. Czasem chcę to zatrzymać, schować tylko dla siebie, robię zdjęcia. Dawno ich tu nie publikowałam.
Zastanawiam się czy chciałabym aby On to czytał. Wiele by się dowiedział, może by mnie poznał? Jednak świadomość, że nie wszystko jest dopowiedziane, wyciągnięte na światło dnia jest upajająca. Przecież nie wszystko musi wiedzieć. Ale On wie, domyśla się, czuje to w moich gestach, ruchach, spojrzeniu. Są rzeczy, których nie da się ukryć, których ja nie potrafię zatrzymać. Właściwie, nawet bym nie chciała - niech wie! Wie wszystko, co tylko wiedzieć chce, a jeśli nie jest czegoś pewien - niech zapyta. Odpowiem. Nie potrafię kłamać - więc po co miałabym to robić? Daremne jest oszukiwanie siebie, naciąganie prawdy, przemilczenie jej. Oboje wiemy, co się wydarzyło - a wydarzyło się wiele.
Odchodzę ostatnio do własnej Nibylandii, chowam się, uciekam. Wiele osób ma mi to za złe - przepraszam. Czekam z niecierpliwością na to, co się wydarzy, ale to już mnie nie porywa, nie zachęca do dalszej egzystencji. Trwam sobie w środku własnego ciała, zaglądając czasem do umysłu, który odkrywa nowe ścieżki, drogi nie do przejścia. Oddalam się od osób mi bliskich, uśmiecham - jednak bardziej do siebie.
Mam wrażenie, że runął dziś jeden z moich mostów łączących mnie ze światem. Ten krzyk zabolał jak milion innych - razem. Zabolał bardziej - bo był bezpodstawny. Przynajmniej w moim odczuciu. Nie piszę, nie dzwonię - bo nie mam za co. Nie radzę sobie finansowo tak, jak powinnam. W wielu sprawach sobie nie radzę, ale nie chcę obarczać tym innych. Tak naprawdę jest tylko jedna osoba, która na bieżąco może mi pomóc. Tylko jedna, która popiera mnie w moich decyzjach, działaniach, błędach. Dziękuję. Robię coś, co nikomu się nie podoba - więc czemu mam się tym chwalić? Przecież to tylko moje. Tylko moje chwile szczęścia i wytchnienia przypłacone gorzkimi łzami. Ale przecież ich nikt nie musi oglądać. One są moje.
To chyba będzie długi post, mam dużo czasu i wiele rzeczy tworzy się we mnie - a ja je tylko przepisuję. Przepisuję z mojej głowy oczywiście... choć nie jestem pewna, czy nie szkoda na to czasu, energii... Zastanawiam się czy ktoś to wogóle czyta? Wiem, że zaglądaja tu dwie najbliższe mi osoby, ale czy ktoś jeszcze? Lepiej byłoby żeby nie... Ale z drugiej strony łechce mnie myśl, że kogoś może to interesować. Bo tak naprawdę po co pisze się takie rzeczy? Dla siebie, czy może dla innych? Mi to z pewnościa pomaga. Czuję się lepiej, gdy przeleję to wszystko na papier (?), a gdy potrzebuję - mogę wrócić, zastanowić się ponownie nad tym, co wcześniej już napisałam. I chyba najważniejsza z zalet - nie jest to na moim komputerze, niezajmuje prywatnego miejsca przeznaczonego przecież na muzykę, filmy, zdjęcia.
Brak mi dzisiaj natchnienia, brak konwencji i planu. Jestem oczywiście w Poznaniu, a tak bardzo chciałabym być gdzie indziej... Ogarnia mnie melancholia i tak sobie w niej trwam od kilku dni. Nic mnie nie cieszy, nic nie motywuje do działania. Czekam na telefon z pracy - jednak milczy. Mam ochotę zapalić... Chętnie bym zasneła. Zmianiłam dziś adres mailowy, więc jakby co to piszcie na (...). Wcześniejszy już mnie drażnił, mimo, że mam go od kilku lat. Ilośc niepotrzebnych, zawadzających wiadomości przytłaczała te nowe, ważne. Zrobiłam też coś odrobinę niekonwencjonalnego. Założyłam skrzynkę dla mojej mamy i wysłałam na nią list. Tak może będzie łatwiej powiedzieć jej niektóre rzeczy. Tylko jeszcze muszę powiedzieć mamie, że skrzynkę takową posiada. Pewnie się uśmieje, jak ją znam. Pierwszy list już wysłałam, niezwykle długi, jak na moje zdolności literackie. Choć ostatnio pisanie idzie mi całkiem składnie, przede wszystkim pomaga mi skrystalizować wszystkie bóle, zmartwienia, radości. Sama już nie wiem czego jest więcej...
Wysłałam też drugi list, tym razem do Marleny. Słońce jeśli to czytasz to przepraszam za wszechogarniający smutek pokrywający moje słowa. Myślę, ze to raczej melancholia, baeczynność skłania mnie do takiej postawy. Życie ostatnio straciło tępo lub tylko mi się tak wydaje. Muszę przyznać, że mimo wszystko się nie nudzę - nie mam tylko żadnych konkretnych obowiązków. Gdy dostanę wypłatę zrobie prezęt mojemu Adasiowi - tak dawno nic ode mnie nie dostał, a dla siebie kupię książkę. Wacham się tylko którą... Po głowie bładzą mi przede wszystkim dwa tytuły, Malte i Ogród w Milanówku... Obie książki chciałabym mieć, posiadać i wracać do nich w długich, samotnych, popołudniowych godzinach... Obie czytałam, obie uwielbiam i zapewne obie kupię.

czwartek, 9 lipca 2009

Miałam iść spać, miałam się wyspać, miałam odpocząć... Jestem tak zmęczona, że marudzę, rozklejam się i łaknę czułości. Czy jest ktoś, kto by mnie przytulił? Jest. Wiele jest osób, które mnie kochają, które martwią się o każdy mój oddech, każde westchnienie, nad jedną łzą płynącą w dół po moim policzku nachylają się i łkają. Wiele jest osób, które ja kocham i dla których żyję, dla nich wstaję rano i piję kawę, aby dalej iść, brnąć do przodu w nieustannym ciągu życia. I mimo, że czasem nie starcza sił, że świat przeraża, a łóżko, sen jest jedyną ostoją - są Ci, dla których warto iść... Bo warto, prawda? Przerasta mnie to wszystko, nie starcza mi sił - a mimo wszystko ciągle idę. Tylko jak długo jeszcze? Próbuję coś tworzyć, gdzieś dążyć, coś osiągnąć - tylko jakim kosztem? Czemu zawsze moim? Próbuję komuś pomóc, uratować, pokazać sens. Tylko, że ja nie potrafię... sama zbyt mało wiem, aby udzielać rad, aby prowadzić... Czemu ja? Czy to On mnie wybrał? Czy może raczej sama się zaoferowałam? Mogę, chcę, muszę - aby żyć. Inaczej już nie umiem... Gdy to się skończy, to przepadnie wszystko. Wszystko, co ma sens - dla mnie. Bo przecież tylko to ma sens. Tylko On.
Jak już wspominałam - marudzę. Jestem zmęczona, smutna i zła. Nie jest tak, jak bym tego chciała... A może właśnie tak jest? Może żądam zbyt wiele, zbyt szybko. To czego pragnę przerasta mnie samą, daję się ponieść, płynę. Raczej dryfuję w nieznanym mi jeszcze kierunku, unoszą mnie fale rozmijające się o brzegi tratwy na której utknęłam. Ale cieszę się z tego. Płynę, a wszystko, co jest za horyzontem ciekawi mnie, zastanawia, podnieca. Czy to jest daleko, czy tuż? Jak długo jeszcze muszę czekać, aby się przekonać, aby poznać przyszłość, aby wiedzieć? Jak długo, ile, kiedy... I co będzie dalej? Czy wszystko się uda? Zapewne nigdy nie zrozumiem świata, nie zrozumiem ludzi. Lubię to - tą moją wędrówkę po omacku, bez drogowskazu, gdzie nikt mnie nie prowadzi mnie za rękę. Miło jest poznawać, tworzyć własny świat - a może raczej jego wyobrażenie? Postrzeganie jest tak różne, często zależne choćby od pogody, nastroju, dnia.

środa, 8 lipca 2009

to czego nie mogę...

Odnajduję siebie tylko po to, by za chwilę ponownie się zgubić. Jestem zmęczona i mimo, że wiem, że się powtarzam - to się nie zmienia. Boję się, że mi się nie uda, zostanę sama na polu walki, które sama stworzyłam - a rodzice mi tego nie wybaczą. Jednak najgorsze, najstraszniejsze i mnie najbardziej przerażające jest to, że doskonale zdaję sobie sprawę dlaczego. Bo przecież jak można osiągać sukcesy, walczyć i zdobywać kolejne zwycięstwa, gdy praca zaczyna się dzień wcześniej, zaledwie kilka godzin, minut przed planowanym starciem. Dziś kolejny sukces - ale jakoś się z niego nie cieszę. Zbyt wiele mnie to kosztowało... A do zmagań uczelnianych dołącza się strach, stres i pytanie czy aby na pewno nadal jestem sama? Lubię tę moją niezależność, indywidualność i prostotę. Nie chciałabym nigdy być nikim innym, niż jestem - alternatywą godną zaakceptowania jest jedynie brak mnie. I nad tym zagadnieniem chciałabym się zatrzymać... Tylko, czy aby na pewno mi wolno? Nie mam na myśli unicestwienia, zniszczenia własnego istnienia - choć to również interesujące zagadnienie. Chciałabym wiedzieć, czy możliwe jest zatarcie wszelkich śladów własnego istnienia, niepamięć w umysłach bliskich i brak jego poczucia. Jest to zapewne niesłychanie problematyczne, trudne i nierozwiązywalne zagadnienie. Temat jest wręcz niewyczerpany. Ale czy to jest możliwe? Czy ludzie mogą, potrafią, chcą zapomnieć?
Tej nocy, gdy zasypiałam, w moim umyśle, tuż przed oczami pojawiła się twarz. Twarz, której wcale nie chcę widzieć, pamiętać. Twarz człowieka, który mnie skrzywdził, a raczej wykorzystał. Twarz człowieka, której nigdy więcej nie chcę oglądać... Jednak była tak bliska, rzeczywista, namacalna... To ja wyraziłam zgodę, to on mnie oszukał... To ja się tego wstydzę, choć nie zrobiłam nic, aby czuć się potępioną.
Ludzie nie zapominają, nigdy. To co choć w minimalnym stopniu nas dotknęło pozostaje na zawsze, nie pytając o zgodę na trwanie w naszym umyśle. Bo niby po co?

wtorek, 7 lipca 2009

melancholia dnia powszedniego

Cudowny, wspaniały, wyczerpujący dzień. Żar leje się z nieba, ozłocony promieniami letniego słońca. Nie marzę o niczym innym, jak tylko położyć się i zasnąć. Jestem zmęczona, ale przede mną jeszcze bardzo długi dzień - a właściwie popołudnie. Muszę wrócić do domu, tylko po to, aby jutro jechać do Poznania. Muszę w delikatny, subtelny sposób poinformować rodziców o planowanej zmianie zamieszkania. Właściwie już tu mieszkam, nic się nie zmieniło, ale poczucie, że jestem w domu jest wszechogarniające. Zapewne trudna to będzie rozmowa i wolałabym ją odłożyć na czas bliżej nie określony. Energia zdecydowanie spadkowa, zmęczenie osiąga punkt kulminacyjny, ale zapewne to przez upał. Właśnie o tym chcę, potrzebuję dzisiaj pisać... Pogoda - zjawisko nadprzyrodzone... Dni letnie mają w sobie odrobinę magii, uroku, który wypełnia każdy pusty zakamarek mojego serca. Ciepłe, jasne promienie odbijają się od struktur mnie otaczających, od mojego ciała, dając przyjemne poczucie radości... Bo przecież jasność nieodzownie wiąże się z radością, prawda? Dziwnie mi dzisiaj, tak jakoś inaczej... Pragnę pracować, muszę coś robić aby żyć. Chcę realizować moje plany, ambicje, marzenia. Ale czy coś tak abstrakcyjnego, jak realizacja siebie jest możliwe? Oby.

sobota, 4 lipca 2009

dzisiaj...

jestem u Niego... jestem z Nim... poznałam Basię... obejrzałam świetny film... zgubiłam portfel... z pociągu wysiadłam na teatralce... zrobiłam pranie... przygodowo...

piątek, 3 lipca 2009

Zmęczenie moje osiąga powoli linię graniczną, muszę się wyspać, odpocząć, najeść... Chcę do Niego, w Jego ramiona - schowana i niewidoczna, bezpieczna i szczęśliwa... Ale czy On też? Też, napewno. Jak mi dobrze z tą świadomością, jak beztrosko... Szłam wczoraj do domu pieszo, otaczały mnie łąki spowite gęstą, nieprzeniknioną mgłą. Powietrze miało świerzy, pobudzający zmysły zapach - delektowałam się każdą chwilą cudownej samotności... Ja chcę nad morze, potrzebuję uciec choć na kilka krótkich dni. Ale czy mogę zabrać go ze sobą? Czy wtedy to będzie ucieczka, czy raczej poddanie się marzeniu, które jest na wyciągnięcie ręki? Zapach morza, powiew wiatru szalejącego na bezkresnych przestrzeniach... Tego mi potrzeba, dokładnie tego.
A tu? Jeszcze jednen wpis i mogę zdać indeks, 13 lipca wyniki rekrutacji, do załatwienia stypendium, akademik, wewnętrzna rekrutacja, praca, pranie (to już dwa tygodnie!!! skąd ja biorę czyste rzeczy?). Dużo tego niestety, ale weekend wolny, z domu się nie wynurzam - chyba, że do ogrodu poleżeć, poczytać i poleniuczować. Pragnę dużo, dużo muzyki! Tak wiele, jak tylko się da! Będe się sycić tym, co na świecie jest piękne, poruszające i pozwala zapomnieć.
A teraz trochę weselej. Mi wcale nie jest źle! Muszę trochę pomarudzić, ponażekać i posmucić się troszeczkę. Przecież w tym mój urok tkwi ponadprzeciętny, prawda?

czwartek, 2 lipca 2009

radość, radość, wszędzie radość!!!!

Sesja zaliczona!!! Nieskromnie się nawet pochwalę, że średnia satysfakcjonująca zdecydowanie (choć mogło być lepiej...). Jeszcze tylko jeden wpis i wakacje, znów będą wakacje!
A radość moja wynika z niezwykle zaskakującej sytuacji powstałej w skutku dzisiejszego, nader intensywnego poszukiwanie pracy w moim wykonaniu. Chodząc od ksera do ksera poszukiwałam miejsca, gdzie będzie internet - bo przecież plik tekstowy na nośniku to ogromny wysiłek dla osoby tak przemęczonej jak ja. W wyniku porażki która spotkała mnie już kilkakrotnie postanowiłam pytać jedynie z nadzieją na sukces. Zmierzając zatem w kierunku Taczaka, rozmyślałam o cudownej pogodzie i moich z leksza kontrowersyjnych, nowych spodniach. Idąc tak sobie wzdłuż kamienic mnie otaczających, spostrzegłam kolejne ksero, którego dotąd nie znałam. Po nie ubłagalnie przeciągającej się chwili wahania postanowiłam spróbować i tam. Udało się! Internet był, jak również przesympatyczny Pan... Z braku laku i dla wejścia w pozytywną relację zapytałam, czy nie potrzebują może kogoś do pracy. I niespodzianka - nie, ale... Ale Pan, który był i miły i przysojny, stwierdził, że miałby dla mnie pracę. Niby nic szczególnego, ale stawka za godzinę wacha się od 11,50 do 15,00 zł. Więc, czy nie mogło być lepiej? Hostessa - straszne, wyczerpujące stanowisko, którego nienawidzę, ale żarty muszą być!!!! Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda... Potrzebuję więcej knajpianych przyśpiewek - są zniewalające... I ponoć mam haryzmę, i jestem drobna, i może będe miała pracę!!!