poniedziałek, 28 grudnia 2009

puzzle

Dom - ciepły i przytulny, gdzie kuchnia pachnie obiadem, a między porankiem a południem krząta się mama sprzątając, gotując i próbując zapanować na wszystkim. Adaś na zmianę gra na komputerze i ogląda setny raz te same bajki. Tata do pracy poszedł mimo urlopu - szef z prośbą gorącą zadzwonił pomocy wzywając... A ja? Ja tu nie pasuję z miną na kwintę i wiecznie chowając się po kątach. Do Poznania bym już chciała - aby tam ukryć się bezpiecznie w moim pokoiku. Sama z sobą jakoś do ładu i składu dojść nie mogę. W głowie mi się dziwne myśli kłębią i pomysły nie godne realizacji. Zamknięta w ciszy we własnym smutku i goryczy się topię nie wołając nawet ratunku.

Puzzle w wolnych chwilach układam - już mi niewiele zostało z tych 1000 elementów.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

wspomnienia ukryte

Za oknem śnieg - dużo, dużo śniegu - wszystko spowite delikatną, puszystą bielą. Siedząc w oknie nieśmiało obserwuję świat schowany za zasłoną nocy. A tymczasem ogarnia mnie smutek - nadchodzą święta, kończy się rok - który wcale nie był dobry. Tyle rozpaczy, cierpienia i łez jeszcze nigdy mnie nie spotkało. Gdzieś między lutym a marcem straciłam siebie, swój uśmiech, radość, młodość. Zgubiłam sens i chęć istnienia na rzecz pustki i samotności do której nieustannie dążę. Mój sen, marzenie, pragnienie gorące niczym Słońce jest tak nieosiągalne jak szczęście z Nim związane.

Słuchając kolęd wspominam chwile spędzone w pustym akademickim pokoju, przy zapachu świecy i pomarańczy. Wtuleni w siebie - jak jedno ciało stopione z dwóch - leżeliśmy wsłuchani w ten równy, miarowy, spokojny oddech spełnienia. Ciepło miłości pozwalało przetrwać chłodne wieczory, lodowate noce... Razem zawsze i za wszelką cenę - bezpieczni, szczęśliwi.

Tak dawno temu byliśmy My, nierozłączni, nierozerwalni. Teraz wszystko się zmieniło - świat jest zły i okrutny. Pragnę aby przestał istnieć - lub żeby zwolnił mnie z obowiązku istnienia. Życie wspomnieniami niszczy i zabija duszę, On odbiera nadzieję.

Kolejny etap mojego życia zakończył się bezpowrotnie - tym razem z mojej woli. Skoro nie dane jest mi być szczęście w samej swej istocie, będącej sensem wszystkich działań, dążeń, planów - nie chcę produktów zastępczych. Iluzja nie jest metodą na życie, nie jest środkiem ani drogą. Jeśli nie mogę być z Nim - będę sama. Uczucia nie dają się zabić, nie można o nich zapomnieć ani zastąpić czymś innym. Patrząc na mój uśmiech pamiętaj, że pod nim kryje się ból i pragnienie śmierci, snu, zapomnienia.

Wiele lat temu, gdy byłam smarkulą w nadziei wyczekującą Gwiazdora z workiem prezentów - dziadek powiedział, że w Wigilię można wypowiedzieć życzenie - a ono się spełni. Cofnąć i zatrzymać czas. Niczego innego nie pragnę. W tym malutkim pokoiku, na dwóch złączonych łóżkach - śpiąc marzyliśmy o sobie. Pragnienie nie do ujarzmienia, nie pokonane przez sen, niekończące się, wieczne. Jego oczy nie widzące niczego poza mną, Jego dłonie błądzące po mojej twarzy, usta szepczące kocham...


sobota, 19 grudnia 2009

telefonicznie

Kolejna wspaniała kobieta - dzwoniła dzisiaj do mnie, aby powiedzieć, że jest dobrze, że się układa, że sobie radzi. Powiedziała mi tak niewiele, tak szybko - a mimo to było w tym wiele treści. Myśli ukryte pod tymi prostymi słowami, schowane między zdaniami, dźwięczące w ciszy. Radość płynąca z tak nieznaczącego faktu - że ma do kogo zadzwonić, z kim podzielić się niewielkimi sukcesami, które udało im się osiągnąć. Tradycyjnie krótka oda na moją cześć... Bezpodstawna zupełnie - gdybym była Jego aniołem - pomogłabym Mu. Tymczasem zadufana w sobie wolałam milczeć, aby nie stracić choć tej odrobiny Jego myśli, uczuć.

Gdzieś w tej rozmowie dała mi obietnicę, której zapewne nigdy nie spełni - nie w jej gestji leży podejmowanie pewnych decyzji.

środa, 16 grudnia 2009

Dialog rodzinny

Sław: Jadę do domu.
Paulina: Nie!!!
Sław: A niby co mam tutaj robić?
Paulina: ;(

Ja: Niech jedzie! My se nasze winko wypijemy :]
Sław: Jestem za!!!!
Paulina: No to jedź :)

wtorek, 15 grudnia 2009

bo niby jestem - a jednak nie

Brak słów zupełny i pustka. Złość, która wzięła się z nicości i ku niej właśnie zmierza. Łzy ukryte pod powiekami tak głęboko, by ich nie było widać i smutek, któremu nic nie jest równe.

Między słowami padło oskarżenie i prośba by już więcej się nie wtrącać, nie komentować, nie wskazywać drogi. Rozerwana między Tobą a Nim nie potrafię się skupić, odnaleźć. Słowa płynące z moich ust ranią, drażnią i pieką - po co mam je więc wypowiadać? Nie potrafię pomóc bo nie rozumiem...

Jeśli nie dość we mnie miłości, czułości i uśmiechu - przepraszam.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

anioł

Wiele lat temu, gdy byłam jeszcze małym, niesfornym dzieckiem - żyła kobieta, która była Aniołem. Uśmiech Jej rozpromieniał cały świat, wypełniał światłem smutne dusze i puste pokoje. Była, zawsze była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, na każde zawołanie, na moje prośby. Czas spędzony wspólnie dawał mi siłę, by żyć - samotność nie istniała, a radość była wpisana w dzień, noc, w nas.

Niedzielne obiady, pachnące ciepłem i przyprawami. Święta spędzone wśród zgiełku i okrzyków radości. Długie jesienne wieczory przy gorącej herbacie z kromką chleba posmarowaną masłem i pomidorem w ręku. A dni słoneczne, skwarne, uciążliwe? Schowane pod drzewem, zapatrzone w przestrzeń, oddychające gęstym powietrzem o zapachu akacji. Opowieści, bajki, kołysanki, kolędy i ten cudowny czas, gdy byłam szczęśliwa, beztroska. Kobieta, którą kocham, za którą oddałabym życie.

Teraz się tylko do Niej modlę, tęsknię i wspominam po cichu, bez słów. Brakuje mi Jej jak słońca, jak gwiazd, jak Boga. Skórę miała ciepłą i pachnącą, w jej ramionach zasypiałam spokojnie przyzwyczajona, uzależniona od Jej obecności. A potem odeszła zostawiając pustkę nie do wypełnienia, smutek, który nigdy nie znika... Kobieta, która mnie wychowała, pocieszała, tuliła. To Ona nauczyła mnie tego życia, ukształtowała, stworzyła.

Babcia.

niedziela, 13 grudnia 2009

dzień pachnący przyprawami

Niedzielnie - świątecznie. Wstałyśmy rano zbudzone telefonem rozdzwonionym, wibrującym i przeraźliwie nawołującym "odbierz mnie". W ramach dnia dobroci i manifestacji miłości dostałam kawę do łóżka. Zaspane, oszołomione blaskiem słońca i wszelaką jasnością zdecydowałyśmy się na spacer. Miasto tętniło życiem - zaaferowani dorośli, roześmiane dzieci i staruszkowie - wszyscy niecierpliwie oczekujący na nadejście świąt, na ten czas, który poświęcą sobie, nie martwiąc się naglącymi sprawunkami, interesami, pracą. Jarmark świąteczny wzbudza powszechne zainteresowanie, tłumy ludzi skrzętnie szukające drobiazgów, które podarują najbliższym. Gdzieś w tle, ponad tłumem, otulająca wszystkich muzyka zwiastująca te wszystkie uroczystości, które jeszcze są przed nami.

Oczekiwanie, przygotowania i zapach choinki, która czeka na świąteczny strój - suknię, w której będzie się pysznić oklaskiwana przez zgromadzonych wokół niej widzów.




Zmęczone zachwytem, oszołomione zapachem i wycieńczone przeszywającym zimnem odnalazłyśmy schronienie w osławionej Cacao Republice. Przy filiżance gorącej czekolady przyprawionej ziołami kontemplowałyśmy same siebie, prawie jak arystelesowski Poruszyciel... Zapatrzone w przestrzeń poszukiwałyśmy za oknem pasiastych szalików, których tak wiele wszędzie. Czerwone kanapy, miękkie pufy i stoliki z Ikei - oraz tradycyjnie - pary wtulone w siebie, czule poszukujące ukradkowych spojrzeń.




W domu kawa, przyprawiona własnoręcznie, z ostrą papryką, goździkami, cynamonem... Mój mężczyzna zabrał mnie na spacer, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. W domu cała ekipa, wszyscy swoi. Wieczór z filmem i zapytanie "kogo udajemy" poprzebierane, roześmiane...

A wczoraj? Trudna, długa rozmowa, potem kolejna. Marcin miał urodziny, chciałm złożyć Mu życzenia. Odebrała pani Basia - potrzebowała wyżalić się, podzielić, tym, co złe, bolesne, spędzające sen z powiek. Wspaniała, dobra, kochana kobieta. Zwodziła mnie, łudziła, czekała. Zapytałam wprost o to, co wiedzieć chciałam - a ona dała mi odpowiedź, sama zyskując wyjaśnienie zagadnień mrocznych i zawiłych. Rozmawiałyśmy długo, szczerze i bez zbędnego "jak dobrze, wspaniale, cudownie". Przedmiotem badań był człowiek, którego obie kochamy, który jest ważny, najważniejszy. Marcin podniósł się i idzie do przodu - powoli jeszcze i poomacku, szukając bezpiecznej drogi, próbując stabilnie stanąć na nogach, ominąć przeszkody. Wspierają go rodzice - jestem więc spokojna.

Kolejna rozmowa była z Nim, pełna napięcia i oczekiwania - zamieniła się w "Naszą" wymianę zdań, myśli, uśmiechów. Czemu nie potrafię zwodzić Go, oszukiwać? Na pytanie "czemu krzyczeli?" bez wachania odpowiedziałam, że wywołuje tak wiele emocji... To, że tęsknie jest tak oczywiste, jak kolejny letni poranek skąpany słońcem. Czekam, zawsze będę czekać na każdy gest, uśmiech, spojrzenie.

Teraz jestem spokojna i uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Nieśmiały jeszcze, ukryty, zanurzony w smutku. Jestem bezpieczna i mam przyjaciela.

Dobranoc.


czwartek, 10 grudnia 2009

minoga

Przeraźliwy ból głowy, otaczający mnie półmrok i cisza - wszystko współgra ze sobą pozwalając spokojnie zanurzyć się w rozmyślaniach. Nieustannie i wciąż myśli krążą wokół jednego tematu, wspomnienia, którego nie potrafię się wyzbyć. Jedyną drogą ucieczki są porywające ćwiczenia, zajęcie się czymkolwiek, co tylko może oderwać myśli od tego smutku.

Wieczór zamierzamy spędzić w kinie. "My" to znaczy Paulina, Sławek i ja - może pójdzie z nami też Wiacze - zobaczymy.
Po zajęciach z przyrody poszliśmy do Minogi, na piwo. Klimat nieopisany, jak w starej, dobrej kawiarni. Może tylko trochę mało światła... W tym miejscu najbardziej odpowiada mi przestrzeń, duże pomieszczenie plastycznie poddające się każdej inwencji twórczej. W czymś takim mogłabym mieszkać, nieograniczona ścianami, meblami i wszelkimi gratami. Puste, piękne ściany, nie pokryte nawet farbą - cegła w kolorze czerwieni i duże, jasne okna. Zakręcone schody, ciemne, ponure - tam można się schować, uciec przed niechcianymi spojrzeniami. Wszystko zgrabnie istniejące w niczym niezakłóconej harmonii, skąpane w dźwiękach muzyki.

czwartek, 3 grudnia 2009

dzień

Dzień dzisiejszy szalony, nieprzewidywalny, kwitnący słońcem, skropiony uśmiechem, nutką smutku, wspomnieniem, pełen przygód, niezwykle męczący. Dzień szalony i warty zapamiętania - na zawsze... Zaczęło się całkiem niepozornie - sms od Wiaczesława - słodki i niespodziewany, informacja gdzie kawa, gdzie fajki od Paulinki - czyli śniadanie z myślą o mnie przygotowane.
Wycieczka na ogrody - zajęcia z przyrody w planie zajęć rozpisane. Sympatyczni ludzie w tranwaju, miły starszy pan, który nie chciał zająć zwolnionego dla niego miejsca, pełen dumy i honoru z uśmiechem na twarzy. Pan kolejny przesympatyczny pogrążony w lekturze kserówek zapewne wymaganych na zajęciach, niefortunnie wpadłam na niego kilka razy (może ze dwa) nie z własnej winy oczywiście - pan kierowca niespokojny zbyt gwałtownie tranwaj prowadził - a pan do mnie "że lece na liego definitywnie" - a ja i owszem, z tym, że nie świadomie czynu tego dokonuję.
Zajęcia odwołane - dzień wolny czyli - do akademika ze Sławem pieszo wracaliśmy przez Sołacz, skąpani w słońcu, okryci chłodem pejzarz piękny podziwialiśmy dyskutując o motywasz sztuki dalekiego wschodu i krajów egzotycznych.
Gdy Paulina z zajęć o 13.00 wróciła - zarządziła remont w pokoju i kilka szafek załatwiła nadprogramowych. Co z tego wyszło? Teraz mamy w pokoju niby aneks kochenny i mnóstwo miejsca na pierdoły, szklaneczki, talerzyki i wszystko co nam tylko do głowy przyjdzie. Gdy już szawki były przykręcone i część rzeczy na miejscu - poszliśmy rodzinnie by Sławka z Nieszawskiej do nowego domu przeprowadzić. I teraz czas na wspomnienia nadszedł, a smutek opiszę później - spotkałam kogoś, kogo spotykać nie powinnam, kto za wiele mętliku wprowadza do mej główki, kto myśli me zaprząta nieustannie i o kim czas byłby by już zapomnieć.
Na Nieszawskiej strasznie było, smutno, pusto, brzydko. Nie dziwi mnie, że Sław wolał u nas czas swój wolny spędzać - a nie wracać do domu, który domem wcale nie jest i wiele potrzebowałby by na takie miano zasłóżyć.
Z Nieszawskiej na Piątkowo z wszystkimi tobołami musieliśmy się przemieścić, a po drodze tranwaj nam się popsół, ale szybko sprawność jego wróciła, więc pojechaliśmy dalej. Pestka jak zawsze ludzi pełna, tranwaje wypchane, pękate - a ludzie cicho, pod nosem uśmiechali się do siebie rozbawieni naszym szczebiotaniem, śpiewem i spostrzerzeniami. Sław wstydu się najad, że takie nieodpowiedzialne, dzecinne panienki za nim podążają. Potem stacja Lechicka - Plaza i "prosto, prosto" dalej "prosto, prosto"w lewo i w prawo. Domek studencki, przytulny, z klimatem - daleko troche, ale okolica ładna i ludzie sympatyczni. Dalej zakupy i powrót do domu - i ironio - tranwaj się popsół, z tym tylko, że ten już dalej nie pojechał, a my iść pieszo musieliśmy. Teraz porządki, kolacja i relaks. Dzień był udany - a tak w skrócie tylko został opisany.

A jeśli chodzi o smutki to wpadłam na Niego. Wymieniliśmy pare zdań, wygląda świetnie, wziął mój numer, obiecał, że zadzwoni. Nie chcę chyba o Nim pisać - to nadal boli, chciałabym wiedzieć co jest w Jego głowie, ale nie do mnie to należy, nie jestem odpowiedzialna za jego grzechy. Mam tylko nadzieję, że nie będę czekać - myślę o Nim cały dzień, nie zarejestrowałam nawet uczuć, jakie towarzyszyły mi przy tym spotkaniu, wiem, że nadal nie zapomniałam - choć czas już najwyższy.
Jego obraz towarzyszy mi od roku i nie opuszcza mnie nigdy, ale tak wiele leżałoby na szali z jednej strony - właściwie wszystko, co mam - natomiast z drugiej On tylko i nic więcej. Żadnej gwarancji, żadnego uczucia z Jego strony - chęć tylko by ktoś Go utulił, zrozumiał, pokochał.
Z tym, że On nie rozwarza takich opcji. I dobrze. Opiszę to innym razem - dziś nie mam sił by o Nim myśleć. Dobranoc.


środa, 2 grudnia 2009

tożsamość

Jest 13.48 - wstałam jakąś godzinę temu, nie poszłam na zajęcia, źle się czuję i kręci mi się w głowie. Najchętniej skoczyłabym z okna lub przyjęła dużą dawkę tabletek uspokajających aby mieć wreszcie spokój sama ze sobą. Dręczę się i niestety innych przy okazji. Smutne jest to wszystko, właściwie ja jestem smutna.

Paulina czyta książkę, ja powinnam się uczyć, ale literki rozjeżdżają mi się przed oczami... Wieczorem jestem umówiona z Marleną, potem przyjdzie Wiaczesław - a mi się nic nie chce. Czytałam ostatnio Tożsamość Baumana, jeszcze nie skończyłam, ale polecam. Poszukiwanie własnej osobowości, pytania dotyczące przynależności mentalnej, etnicznej, narodowościowej. Tak łatwo jest się czasem pogubić... Nikt z nas nie zastanawia się nad tym do jakich grup społecznych należy - to jest samoistne i naturalne, że w czymś tam uczestniczymy. Problem pojawia się wówczas, gdy grupa nas wykluczy, odepchnie, przestanie akceptować. Wyraźne przykłady tego typu wyobcowania możemy znaleźć choćby w podstawówce. W każdej klasie znajdzie się dziecko lub dwoje, które na przerwach nie bawi się z innymi. Stoi gdzieś z boku, niewidoczne, unikające wzroku innych, czyta książkę lub obserwuje otaczający go świat. Zastanawia się czemu dzieci go nie lubią, czemu odrzucają. W domu, z rodzicami jest dobrze, jest ważne - a tu? Nie potrafi się odnaleźć, trwa w milczeniu czekając powrotu do domu. Owszem - czasem dzieci same rezygnują z rówieśników, wolą zająć się sobą i własnymi problemami. Jednak przeważnie to grupa wybiera ofiarę, izoluje ją, dręczy. Wiele nie trzeba aby stać się "Innym", wystarczy nie spełniać postawionych oczekiwań społecznych, wyróżniać się, odstawać. Choć minimalne różnice w środowisku szkolnym stanowią problem nie do rozwiązania. Zbyt bujna wyobraźnia, niemodne ubrania, odmienne zainteresowania niż ogólnie przyjęte. Ile jest takich dzieci, które w starszym wieku nawet nie chcą wspomnieniami wracać do okresu szkoły podstawowej? A przecież okres dorastania i tworzące się wtedy relacje rzutują na całe życie. Brak umiejętności budowania kontaktów, zależności staje się granicą niemożliwą do pokonania. Czy takie dziecko traci swoją tożsamość? Nie wiem - ale z pewnością przestaję utożsamiać się z grupą, buduję własny system zależności, często odcięty od szeroko pojmowanych norm społecznych czy tzw. dobra społecznego. Dumni rodzice twierdzą, że jest indywidualistą wytyczającym nowe ścieżki myślowe, a on sam uważa się za dziwoląga, który nie powinien istnieć. Fajnie, że takie dzieciaki mimo wszystko potrafią (już w okresie dorosłym) choć sprawiać pozory normalności - chociaż nie wszyscy. To oni (moim zdaniem) są najlepszymi przyjaciółmi gotowymi poświęcić siebie dla dobra ukochanej osoby (bo skoro już ktoś ich akceptuje, to nie chcą tego tracić).
Pamiętajmy, że ludzie mimo wszystko są stworzeniami stadnymi - potrzebują akceptacji, miłości, zrozumienia. Brak tych "przywilejów" w dzieciństwie objawia się wzmożoną potrzebą akceptacji w życiu dorosłym. Z tym tylko, że to nie grupa ma nas akceptować, a wybitna jednostka, którą szanujemy, podziwiamy, czcimy.
Nie o tym dosłownie pisał Bauman, ale to jest z pewnością jeden z wymiarów utraty tożsamości, pogubienia się w otaczającym świecie i skazania na samotność, izolację czy jak inaczej to nazwać.


wtorek, 1 grudnia 2009

Zastanawiam się czy ja kiedyś będę normalna - właściwie na myśli mam to, czy nauczę się cieszyć z tego, co mam. A przecież mam wiele: wspaniałych przyjaciół, mieszkanie w którym mi dobrze (bliższe prawdy byłoby stwierdzenie "cztery ściany"), studiuję na dwóch kierunkach, mam stypendium, rodzice pomagają mi jak mogą. Mam nawet mężczyznę - dobrego, czułego etc. A mi jest źle - nieustannie i bez konkretnej przyczyny. Zawsze goniłam za tym, co nieosiągalne, za tym, czego mieć nie mogę i mieć nie będę - i nawet nie chodzi o to, że czegoś pragnę, a to nie leży w moim zasięgu. Moje marzenia są nienamacalne, niemożliwe do określenia, nazwania i do zdobycia...

Sławek mówi, że zarówno Paulina, jak i ja potrzebujemy tragedii aby żyć, egzystować, trwać. Zapewne jest w tym wiele prawdy - lubię siebie taką, myślę, zastanawiam się filozofuję, wszystko staje się płynne, nienamacalne...

Cały dzień spędziłam zamknięta w pokoju - uczyłam się, czytałam, oglądałam filmy. Wieczorem był Wiaczesław, wytulił mnie, wycaławał. Zastanawiam się jakie ja mam prawo do jego uwagi czy zainteresowania? Moim zdaniem żadne. Teraz Paulina zajmuje się Kaziem, Sławek idzie do sklepu, a ja staram się nie zwracać na siebie uwagi, chciałabym zniknąć. Jakoś wewnętrznie czuję, że wszystkim przeszkadzam, drażnie ich moją małostkowością, drobnostkami, którymi się przejmuję. Właściwie nie mam już nic do powiedzenia, w głowie mam pustkę, a istota gdzieś się zagubiła...

Dobranoc.

niedziela, 29 listopada 2009

głucho ciemno mroczno

Wszyscy już śpią, tylko ja snuję się po nocy bezcelowo, bezszelestnie, zupełnie niepotrzebnie. Dzień minął nie wiadomo kiedy - dużo pracy, potem szum i zamieszanie, teraz cisza. Bardziej martwi mnie jednak to, że minął listopad, a ja nawet nie spostrzegłam kiedy to się stało. Jutro już jadę do domu - właściwie to dzisiaj, już za kilka godzin. Skrupulatnie zaplanowałam przyszły tydzień - wyznaczyłam sobie kilka zadań, które chcę zrealizować. Taka mała praca domowa wspomagająca samodyscyplinę i kontrolę nad czasem, który zaczął przeciekać mi przez palce.

Przed świętami mam jeszcze jeden cel, a właściwie obowiązek doprowadzenia siebie do normalności. Nie przebierając w słowach: roztyłam się - a co za tym idzie - czuję się jak taki mały słonik bądź hipcio. Może to i słodkie, ale z pewnością nie satysfakcjonujące. Przekroczyłam wciągu ostatnich dwóch miesięcy wagę krytyczną.... Kolejne dwa tygodnie: dieta norweska (?) czyli jajka, grejfruty i warzywka. Do Bożego Narodzenia muszę wrócić do swojej wagi... Zrobiłam sobie też dziś mały odwyk - zero papierosów. Właśnie sobie przypomniałam :/

Zastanawia mnie moja nieuwaga, straciłam kontrolę nad swoim ciałem - a to rzadko mi się zdarza. Pięć nadprogramowych kilogramów to już nawet nie nieuwaga, a zaniedbanie - wręcz haniebne z mojej strony.... A tak poważnie - wiele się zmieniło - już od 13 roku życia potrafiłam precyzyjnie wyliczyć ilość spożytych w ciągu dnia kalorii - a wiele ich nigdy nie było. Komponowałam posiłki, planowałam menu na całe miesiące, kombinowałam jak uniknąć jakiegokolwiek jedzenia... Obsesja na punkcie figury i nieustanne kompleksy. W lustrze widziałam brzydką, grubą dziewczynę, która nic w życiu nie osiągnie, której nikt nie pokocha. Różne takie pomysły przychodziły mi wtedy do głowy. Dziś umiem sobie radzić z kompleksami, z tym wszystkim, co jest złe, co mi się nie podoba. Kiedyś - to była nieustanna wałka, ciągłe wyrzeczenia i znęcanie się nad własnym organizmem. Brak substancji odżywczych, brak witamin - czegokolwiek, co jest przecież niezbędne. Miesiącami potrafiłam nie jeść, po czym dwa-trzy tygodnie jadłam wszystko, co wpadło mi w ręce. Słodkie, tłuste, jakiekolwiek - ważne by do siebie nie pasowało, by powodowało mdłości... Przypłaciłam to szpitalem, ubytkami na zdrowiu i takie tam inne. Ostatecznie nigdy nie osiągnęłam wymarzonej wagi, nigdy nie byłam tak szczupła, jak chciałam... A teraz? Pięć kilogramów? Kiedy to się stało i jakim sposobem? Znając życie to z pewnością wina codziennych obiadów, jedzenia "na mieście", zbyt dużej ilości tłuszczów i węglowodanów... Basta - jutro woda niegazowana i zielona herbata, a od poniedziałku grejfruty.

A choroba na którą cierpiałam to niby bulimia była, ale nigdy chyba w aż tak ostrym stadium żeby zagrażała mojemu życiu. Ciekawa jestem jak wtedy wyglądałam. Podobno nie najlepiej - zero biustu, żadnych kształtów, za szerokie ubrania...

Piszę trochę o bzdurkach, bo siebie właściwą chciałabym ominąć. Właściwie kłopoty spędzające mi sen z powiek rozwiały się i przepadły gdzieś w zakamarkach pamięci. Ciągły brak pieniędzy i mnożące się wydatki nie martwią mnie - widocznie już się przyzwyczaiłam. Kontakty interpersonalne i jakiekolwiek związki międzyludzkie niszcze sama, z
nieprzymusznej woli - więc nie mogę mieć o to do nikogo pretensji... Pakuję się w tarapaty, bez pewności czy właśnie to jest mi niezbędne i nie mogę się skupić na nauce. Poza tym żyję, funkcjonuję i jakoś to idzie.

Właściwie to chciałam napisać, że dzień był udany: spędziłam go sama z sobą - nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie zakłócał ciszy którą się otoczyłam wewnątrz siebie. Dziękuję.

Dobranoc.

Późna godzina

środa, 25 listopada 2009

Rozleniwiłam się ostatnimi czasy - i nie tylko chodzi o małą częstotliwość zaglądania tutaj. Problem jest znacznie większy: nie chce mi się pracować, nie chce mi się uczyć, a co dopiero chodzić na zajęcia. Moje zaległości zaczynają mnie przerażać... Gdzieś między wrześniem a listopadem zaginęła moja pracowitość i tzw. pracoholizm. Czas zabrać się za siebie, bo aż wstyd spojrzeć w lustro. Przyczyny tego stanu są dla mnie niezrozumiałe - większość problemów została już rozwiązana, osiągnęłam wszystkie cele zaplanowane na ten rok... Może warto już wyznaczyć nowe? Dla udokumentowania:

1. Obniżyć opłatę za akademik - bo niby czemu mam aż tyle płacić?
2. Uzyskać podwyższenie stypendium (lub chociaż jednorazową zapomogę) - pieniądze zawsze się przydadzą :)
3. Uczestniczyć w konferencji naukowej - czas zacząć pracę na rzecz własnej przyszłości.
4. Sesja się zbliża - przygotować się!!! Średnia docelowa 4,7 i już!
5. Przeczytać książkę od Muskały - pracę muszę pisać, a nawet tematu sprecyzowanego nie mam...

Chyba to będzie na razie na tyle - do świąt muszę się tym zająć. I koniec obijania, lenistwa i błogiego nieróbstwa. Bo aż wstyd i hańba pozwalać sobie na coś takiego.

Poza tym to wesoło tu ostatnio, pozwalamy sobie na fantazje i żarty niewybredne - to się nazywa dystans do własnej osoby, a wszyscy troje sobie na niego pozwalamy... Ale o tym wiele by mówić.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Jestem sobie, czekam - na kolejnego mężczyznę, który nie przychodzi - może Mu się już znudziło, może zmienił zdanie, pewno spotkał inną. Zostałam przywłaszczona jakiś tydzień temu przez intrygującego mężczyznę, który olśnił mnie swoją osobą. Ku mojemu zaskoczeniu i On wykazał chęć poznania mnie bliżej - szkoda tylko, że w tak niespotykanej formie zabrał się do rzeczy. Sposób na kobietę owszem skuteczny, lecz przewrotny i nie znany mi wcześniej. Może inna mentalność, kultura, wychowanie? Informacja prosta: jestem Jego - nie protestowałam, pogodziłam się z losem, fatum, czy jak inaczej to zwać. Smutne jest tylko to, iż w powstałej sytuacji nie potrafię się odnaleźć i zachować odpowiednio. Jestem jak dziecko pozostawione w lesie bez pomocy i światła.
A teraz Go nie ma - mimo, że miał być. Te historię już znam i wcale mi się nie podoba. Odzywają się lęki, strachy i zwidy, które dawno już odeszły w niepamięć. Pewnien mężczyzna mnie zmienił, a inni zawiedli - no ale cóż poradzę na koleje życia.

Paulinka biedna się musi ze mną użerać, mojej Marlence wiatr zaczyna wiać w oczy mocniej niż może to znieść. Studia zaczynają mnie nudzić, a brak pieniędzi prowadzi na skraj rozpaczy. Akademik - jak zawsze - żyje własnym życiem, malutkimi i wielkimi problemami, plotki, imprezy, przeprowadzki. Wszystko kręci się nieustannie przyjmując charakterystyczny rytm roku akademickiego. Imprezy integracyjne nie mają już miejsca, a poniedziałki nadal są przekleństwem Pań Sprzątaczek.

Chętnie popisałabym trochę o nowych, interesujących doświadczeniach, wiedzy zdobytej w trakcie zajęć, zaskakujących spotkaniach czy miłch wspomnieniach - ale nic takiego nie miało miejsca. Zaczynam być nudna. Dobranoc.

niedziela, 8 listopada 2009

niespodziewany dzień wolny

Zajęcia odwołane - tzn. pierwszych nie było, na drugie nie poczekałam a z pozostałych mam zwolnienie. Więc dzień zaplanowany niespodziewanie stał się dniem wolnym. Śniadanie z Marleną, kawa i dobry film - oby tak częściej. Teraz czekam na Paulinę, trochę posprzątałam i zrobiłam małe zakupy. Zwyczajna, wolna niedziela - aż miło. Jutro najbardziej szalony dzień tygodnia - zajęcia od 8.00 do nocy... I 15 minut na teleportację z Ogrodów na Morasko - niesamowita jest ta sztuka - niestety ja jej jeszcze nie opanowałam.

:*

sobota, 7 listopada 2009

Jeszcze nie wiem, co tu dzisiaj napiszę - ale smęcić i użalać się nad sobą nie będę. Właściwie ambitny plan dotyczący dnia dzisiejszego nie wypalił - nie uczyłam się wogóle, a z kreatywnych osiągnięć ściągnęłam z internetu The Prestige - jeden z lepszych filmów, jakie widziałam.

Wczorajszy dzień przeszedł wszystkie oczekiwania... Jak można spóźnić się na pociąg 15 sekund? A jednak jest to możliwe w wykonaniu moim i Pauliny. Jutro "zakupy" przedślubne - jako świadek zobowiązana jestem do pewnych zachowań.

Obijam się cały wieczór, słucham muzyki, oglądam filmy, czytam - dokładnie tego mi brakowało. Wczorajszy wieczór też udany - zasnęłam w objęciach mego ukochanego, tak często pojawiającego się "Jego". Była to jedynie wystylizowana kreacja mojej wyobraźni, ale tak miło było poczuć Jego zapach, oddech...

Nasz pokój jest taki przytulny przy blasku świecy, wypełniony muzyką. Kaziu dokazuje - poznaje uroki zabawy w kółeczku.

Przepraszam za urwane wątki, poszarpane myśli, niedokończone zdania - ale tyle tego jest we mnie, że nie umiem ułożyć spójnej, przejrzystej wypowiedzi.



Dobranoc.

piątek, 23 października 2009

Jesień - wszechobecna, wszechogarniająca - kocham ją, ale cóż z tego? Jest mi źle i użalam się na sobą, przeszkadzam wszystkim i wszędzie - chciałabym zniknąć, rozpłynąć się, wyparować. Chciałabym schować się w Jego ramionach... Jakie znaczenie ma to, czego pragnę? Żadnego... Nie wiem gdzie mogłabym uciec, nie mam dokąd wyjechać, gdzie się schować, gdzie odpocząć. Mogłabym spać nieustannie, śnić o tym co było, marzyć nieświadomie w objęciach snu, w ciemności nocy. Mogłabym zatrzymać czas... Chciałabym czas zatrzymać, zamknąć go i powstrzymać przed zmianą.

Ile czasu zajmuje samotność? Jaką przestrzeń wypełnia smutek? Czym mierzy się rozgoryczenie? Wszystko pląta się w mojej głowie, wszystko splata się w jedną całość, która jest chaosem. Nie mam co ze sobą zrobić... Paulina i Sławek potrzebują siebie, własnego czasu, własnej przestrzeni - a ja? Przeszkadzam, ciągle "jestem" i nigdy mnie "nie ma". Zajmuję ich przestrzeń swoją osobą, niepotrzebną zupełnie.

Kochanie gdzie jesteś, kiedy Cię nie ma? Kogo kochasz teraz, kogo tulisz i całujesz? Z kim spędzasz ciche jesienne wieczory? Kim jest ta, do której się uśmiechasz, którą pożądasz, której pragniesz? I czemu to nie ja nią jestem? Nie czytaj tego proszę, nie taką mnie znałeś. Nie taką kochałeś - byłam tylko marzeniem, placebo, które miało zastąpić kogoś, kto Cię skrzywdził. Prosiłam, może nieskutecznie, może nie dość mocno abyś zrozumiał. Błagałam, abyś zapomniał i nie rozkochiwał mnie w sobie, abyś nie pozwolił się kochać - pozwoliłeś. Dałeś nieme przyzwolenie miłości, która nie powinna mieć miejsca. Twoja wiedza, doświadczenie, znajomość życia - nic Cię nie powstrzymało. Zdobyłeś mnie, moje serce, moją duszę. Nienawidzę Cię - bo nie umiem zapomnieć... Gdzie jesteś i czemu Cię nie ma, nie tu, nie teraz. Jesień gubi swoje liście, płacze kroplami deszczu, krzyczy wiatrem i prosi o pomoc.

Bajanie, które i tak niczego nie zmieni. Tymczasem potrzebuję zniknąć, niech na mnie nikt nie patrzy, niech się nie odzywa, proszę. Mam dość tłumaczenia czemu jestem smutna i gdzie zniknął mój uśmiech. Nie chce mi się grać, nie jestem aktorką. I nie martw się o mnie bo nie warto. Czasem tak jest.





czwartek, 15 października 2009

Dokładnie 12 miesięcy temu dostałam bukiet pięknych, delikatnych, maleńkich róż. Ironio - róże były żółte... Kwiaty oznaczające miłość, kolor - zdradę. Coś w tym jest - niektóre wydarzenia można przewidzieć... Ale nie to jest ważne.

Byłam wtedy w pracy - w Starym Browarze, w Witchenie. Układałam rękawiczki w szufladach. Klęcząc na kolanach niecierpliwie czekałam na koniec mojej zmiany. Czas zwalniał z każdą minutą, znęcał się nade mną nie chcąc przyspieszyć. Czekałam pogrążona w pracy i błądząca myślą gdzieś daleko, w innym czasie, w innej przestrzeni. I wtedy świat zawirował, straciłam poczucie rzeczywistości, zapomniałam o wszystkim. Przede mną stał On wpatrzony w moje oczy, uśmiechnięty. Trwaliśmy tak nieskończenie zapatrzeni w siebie, zakochani... W ręku trzymał ten malutki bukiecik, te kwiatki, które kupił dla mnie. Pierwszy i ostatni raz - już nigdy więcej. Nie pytając o zgodę porwał mnie z tego wielkiego miasta, ukrył w swoim świecie i dogadzał i pieścił i całował. I ile mi wtedy dawał siebie, jak mocno mnie przytulał, jak czule całował. Byłam wtedy tylko Jego - a On niczego więcej nie chciał.

To były najpiękniejsze urodziny w moim życiu, najwspanialszy czas jaki dane mi było przeżyć. Nie czekam już na nic więcej - wszystko, co nadejdzie choć w połowie nie jest tak cenne, jak to, co było. To co było z Nim.

A dzisiaj? Świętuję z moimi przyjaciółmi - ludzmi, których kocham bardziej niż siebie. Nie potrafiłabym bez nich żyć. Ciekawe zjawisko - mimo, iż człowiek izoluje się od innych, przybiera maski zależne od sytuacji, kontekstu, znajomości otoczenia - istnieją ludzie przed którymi się nie gra. Mimo, że czasem udajesz, ukrywasz się za uśmiechem, żartami, tworzysz teatr którego scenariusza nie znasz - oni widzą kim jesteś naprawdę. Przymykają oko na Twoje wady, nienaturalne zachowania, niestosowne dowcipy - i nadal Cię kochają. Czasem to jest takie proste - ludzie pojawiają się i odchodzą. Było tak, jest i będzie. W tym ogromnym świecie, w natłoku wydarzeń, twarzy, smutków i radości odnajdujemy Tych, którzy są nam bliscy. Może to są dusze związane z nami niezależnie, w innej przestrzeni, w innym czasie. Może to Oni stanowią sens naszego życia? Ludzie odchodzą, ale oni zostają - jeśli nie blisko, tuż, na wyciągnięcie ręki - to z pewnością w sercu, są treścią, kwintesencją, są sensem.

W moim życiu również istnieją takie dobre dusze, które kocham. Nie jesteśmy spokrewnieni, prócz przyjaźni nic nas nie łączy - ale dla siebie możemy zrobić wiele - jeśli nie wszystko. Jednym z tych Aniołów jest ktoś z kim mieszkam, innym - ktoś, kogo Anioł kocha. Jest jeszcze moja siostra, przyjaciółka, Bratnia Dusza, z którą znamy się wiele lat. Są też Inni - którzy w ten lub inny sposób troszczą się o mnie, pamiętają. Wspaniała jest świadomość, że człowiek nie jest sam - że jest ktoś, kto pomoże, wysłucha, pocieszy. Razem można się śmiać, zdobywać góry, pokonywać morza, odkryć świat.

Właśnie to chciałam dziś powiedzieć - nie jesteś sam. Jestem ja, są inni. Pamiętaj.








wtorek, 13 października 2009

list (do takiego jednego ) który listem nie jest

Siedzę w moim pokoju, z moją Pauliną, na moim łóżku, pogrążona w moich myślach. Tęsknię nieustannie za kimś, kogo już nie ma - kto zniknął, odszedł pozostawiając mnie bezradną. Wraz z nadejściem jesieni - jej chłodnych, słonecznych dni skropionych deszczem, ozłoconych słońcem - czekam. Świat staje się głośny, głośniejszy z każdą chwilą - i wszędzie jest on. Niespokojny oddech, rozkojarzone oczy i to niezwykłe, nie dające się opisać uczucie schowane głęboko wewnątrz mojego ciała. Wszystko jest obce i znane jednocześnie - takie jak było w czasie minionym - w tym, o którym nie chcę zapomnieć.

Życie jest ciągiem powtarzających się sytuacji, doświadczeń, które znamy, które przeżyliśmy. W każdą z nich wchodzimy z większym doświadczeniem, wiedzą, która wcześniej była nam obca. Przeżywamy kolejne etapy w sposób częściowo niezależny od własnego "Ja" - wierząc w możliwość kontroli własnych zachowań i reakcji. "Wszystko zależy od Ciebie","Jesteś Panem własnego losu","Sam kreujesz swoją rzeczywistość" - hasła współczesnego świata, nowoczesnego człowieka dają nam poczucie szeroko rozumianego indywidualizmu. Wolność seksualna, możliwość zmiany partnera życiowego, szerokie spektrum możliwości zawodowych, kształcenie niezależne od wieku, redukcja ograniczeń przestrzennych i czasowych. Wszystkie te czynniki wpływają na zmianę stylu życia, funkcjonowania, a nawet poglądów i przekonań reprezentowanych przez współczesne społeczeństwo. Dochodzi do radykalnej zmiany w samoświadomości - a co za tym idzie - do znacznego rozluźnienia granic moralnych i szeroko rozumianego pojęcia współzależności. Bo tak naprawdę po co nam drugi człowiek? Czy nadal jest on przyjacielem, doradcą, ostoją w chwilach trudnych? Czy to z nim spędzamy czas wolny, dzielimy się radością, sukcesem? Jak często ludzie znajdują czas dla osób bliskich? Jak wiele z nich jest nam drogich i godnych naszej uwagi, czasu, poświęcenia?

Wiele jest pytań, które możemy zadać - a które, mimo udzielenia wyczerpującej odpowiedzi, nie wyjaśnią wciąż postępującego zjawiska dezintegracji więzi międzyludzkich. ODDALAMY SIĘ OD SIEBIE!!! W nieustannej pogoni za pieniędzmi, satysfakcją zawodową, wysokim wykształceniem, seksem - zapominamy o zaspokojeniu potrzeby bliskości, bezpieczeństwa, miłości. Ludzie stają się samolubni, egoistyczni, nieczuli na potrzeby innych.

Skupiając się na sobie i własnych potrzebach zapominamy o ulotności chwili i o czasie, który nie da się zatrzymać. Drobiazgi takie jak założenie rodziny odkładamy na później, na bliżej nie określoną przyszłość. Po latach okazuje się, że ludzie, którzy nas otaczali odeszli, zajęli się sobą, założyli rodziny. A my? Właściwie "Ja"? Czym jestem i co się ze "Mną" stało w tym czasie, który minął? Budząc się rano widzisz człowieka szarego, zmęczonego życiem - tak wiele było do osiągnięcia, odkrycia, wynalezienia - tak bardzo chciałeś być kimś, że w ciągu lat zapomniałeś kim jesteś w istocie. Teraz? Marna praca nie przynosząca satysfakcji, kredyt mieszkaniowy, cisza w pustym mieszkaniu, trzydzieści lat na karku i problem alkoholowy z którym nawet nie próbujesz walczyć. Czy tak miało wyglądać Twoje życie? Czy tak je zaplanowałeś? Pytania na które nie ma odpowiedzi, pytania retoryczne, które i tak nic nie zmienią.

A pamiętasz ubiegłą jesień? Czy nie była wspaniała? Przypomnij sobie te chwile, te i jeszcze wiele innych - niekoniecznie ze mną. Pewne wydarzenia nas zmieniają, inne kształtują i nadają kształt naszemu życiu, a jeszcze inne nas niszczą. Żadnych nie unikniesz - i wbrew pozorom nie możesz nimi kierować - są niezależne, pochodzą z zewnątrz. Powodzenia.







wtorek, 29 września 2009

defragmentacja woli

Życie toczy się zbyt szybko, a ja pozwalam sobie na zbyt wiele - zbyt wiele słodkiego lenistwa, niezorganizowania, próżności. Wieczorne spotkania i całonocne rozważania nad substancją tego świata całkowicie wybijają mnie z codziennego rytmu i egzystencji zorganizowanej, zaplanowanej, rozsądnej, konstruktywnej. Dni mijają szybko, nie oglądając się za siebie a czas rozpływa się w przestrzeni nie dając uchwycić choćby fragmentu rzeczywistości. Życie towarzyskie i ilość osób (miłych, inteligentnych, sympatycznych) przerasta moje najśmielsze oczekiwania. Nieustanne zamieszanie, harmider, spotkania. Tak wiele osób nas ostatnimi czasy odwiedza, tak wiele chce z nami omówić - a ja z Paulinką nie protestujemy inicjując kolejne tematy, wątki, zagadnienia. Nasz pokój stał się otwarty i pełen życia, kosztem naszej samotności i chwil wytchnienia. Nie jestem w stanie przywołać dnia, kiedy nie byłoby tu nikogo innego oprócz nas - czyli mieszkańców.
Oczywiście jest naturalnym, że z wizyt się cieszymy - a każdego, kto tu zawita witamy z otwartymi ramionami rozkoszując się ich obecnością.

niedziela, 27 września 2009

moje... ulubione...

Jarosław Marek Rymkiewicz - Ogród w Milanówku, sen zimowy

Bóg jest dopóki patrzy dopóki ma oczy

Kawki już śpią w gałęziach i mrok już się mroczy



Kot śpi z ogonem w pysku na kaloryferze

Głęboko w mokrych liściach śpią półżywe jeże



Bóg zasnął ale patrzą Jego wieczne oczy

Śni się szarym wiewiórkom i mrok już się mroczy



Świat śpi śnią go wiewiórki chore kawki jeże

Wiewiórki kawki Boga wiecznego żołnierze



Kot porusza się we śnie - ogon w pysku trzyma

Śni Boga - Bóg ma postać Dobrego Olbrzyma



I Bogu - także Jemu! - śni się ogon koci

Ogon który tam we śnie tuż przy Bogu psoci



Głęboko w liściach mroczność budzi się i rusza

Jeż półmartwy w swą podróż ostatnią wyrusza



Na jabłonce tam właśnie gdzie wisi słonina

Śpią dwie kawki i chory gawron biedaczyna



O istnienie! o jakie to brzydkie straszydło!

Gawron śpi - krwawi jemu ułamane skrzydło



Jedno oko zamyka a drugie otwiera

Patrzy Bóg i śni o nas albo też umiera



Kiedy grudzień śnieg ciska pomiędzy gawrony

Pomiędzy smierć i życie - i świat jest uśpiony



Patrzy mrok i widzialna - mroczność w mroku leży

I w kompoście jeż chodzi wśród zgniłych obierzyn



Patrzą na nas otwarte oczy Boga

Jest sen - i jeśli wejdziesz - to we śnie jest droga


mój czas zużyty

Wieczór wczorajszy - udany. Goście moi kontra Pauliny, dwa światy ściśle nakładające się na siebie mimowolnie i bez zabiegów temu służących. Mimo wszystko - wieczór udany, spokojny, wesoły. Pozytywne nastawienie do świata wypełnia cały pokój, wylewa się z niego i chyba przyciąga słuchaczy... Gości ostatnio miewamy często, wizyty są przyjemne, przebrzmiewające śmiechem i rozmową na szereg różnorodnych tematów nas interesujących. Życie staje się ciekawe i tętniące zdarzeniami, ludźmi, zabawą, rozmową. Akademik odżywa, napływają studenci z różnych stron świata, wieczorami na korytarzach odbywają się imprezy, mija się ludzi na schodach. Nadchodzi październik z całą paletą swych barw i kolorów...

A dziś? Pobudka 6.30, uczelnia, trzy wykłady i dom. Wieczorem film z Damianem, a za chwilę będzie tu Hania. Czas dla siebie? Ograniczony do koniecznego minimum. Wrażenia z wykładów? Niestety dziś nic ciekawego... Pani profesor o radykalnych poglądach szerząca nieaktualną wiedzę dotyczącą "współczesnej" rzeczywistości. Na domiar złego powiązana z moim życiem bolesnymi wspomnieniami ubiegłego roku, które kiedyś wydawały się cudowne. Następnie "Prawo karne i penitencjarne", które okazało się równie nudne jak "Socjologia resocjalizacyjna". Czy głoszę herezję? Możliwe. To jednak w skrócie opisane wrażenia z moich dzisiejszych zajęć. Pamiętać należy, że oceny zawsze są subiektywne i nie należy ich przyjmować bezkrytycznie. A nuż znajdzie się osoba - młoda, inteligentna, łaknąca wiedzy, zainteresowana właśnie tą tematyką zajęć?

piątek, 25 września 2009

naukę czas zacząć i inne przemyślenia

Wakacje dobiegają końca, nieuchronnie nadchodzi październik - a wraz z nim rozpoczyna się upragniony przez studentów rok akademicki. Przed naszymi żaczkami nowe wyzwania i przedmioty do zaliczenia. Czas wybrać przedmioty fakultatywne oraz zastanowić się nad dyscypliną sportu w tym roku pożądaną. Wyzwaniem (przynajmniej dla mnie przerażającym) jest test z języka angielskiego decydujący o przydziale do grupy językowej. Ważne stają się też godziny kolejnych zajęć, nazwiska wykładowców, dyżury... Student pierwszego roku - blady, rozkojarzony, z rozbieganym wzrokiem, bez umiejętności szybkiego poruszania się po uczelni - jednym słowem - przerażony, młody człowiek będący w nowej sytuacji życiowej. (Jednym słowem to, to może nie było - ale myślę, że przekaz wyczerpujący.) Aula - ulica Wieniawskiego, Szamarzewo - Instytut Filozofii - tam będę w tym roku 30 września. Na szczęście nie będę tam sama! U mego boku (mam nadzieję) będzie ukochany Paulinki - który wesprze mnie swoim ramieniem w tej nie znanej dla mnie sytuacji.





Zagadnienie z innej bajki: Czy można przewidzieć reakcję człowieka w sytuacji ekstremalnej, nagłej, nieoczekiwanej? Tam, gdzie w grę wchodzą emocje, uczucia, lęki? Myślę, że nawet z pozoru identyczne zdarzenia diametralnie się od siebie różnią. Jest tyle czynników mających wpływ na nasze aktualne samopoczucie, na koncentrację, szybkość reakcji, kontrolę emocji. Czasem ludzie nie podejmują żadnej akcji, działania. Czasem uciekają wewnątrz własnej osobowości, zamykają umysł na jakiekolwiek bodźce - a w ich oczach pojawia się obłęd. Może tak jest lepiej? Może łatwiej?

Warto czasem spróbować i stawić czoło przeciwnością, czasem warto nawet walczyć - zaciekle i nieugięcie. Ale czasem też trzeba się poddać, usunąć w cień, zapomnieć. Czy wtedy jest to już porażką? Czy tylko wyborem, tym niosącym mniejsze zło... Mniej niszczącym, paraliżującym i unicestwiającym wszelkie uczucia.

Każdy chyba sam musi podejmować takie decyzje - co zrobić, w którą stronę pójść - z tym, że nie zawsze jest na to czas. Patrząc w oczy osobie najbliższej wypowiadasz słowa, które ją ranią. Masz pełną świadomość tego, co robisz - wiesz również, co Cię ku temu popycha. Skąd pewność, że będzie czas i sposobność by to odwołać, przeprosić - lub choćby wyjaśnić. Żyjmy tym, co jest TU i TERAZ. Kochajmy TYCH, którzy NAS OTACZAJĄ. Nie żałujmy nigdy tego, co JEST, BYŁO lub BĘDZIE. Życie należy tylko do Nas - do Ciebie, mnie i każdego, kto myśli, kocha i czuje - kto JEST! Bo niektórych już nie ma - przynajmniej nie tak blisko, jak tego pragniemy.


To był chyba post z przesłaniem. Innym razem rozwinę ten wątek - dziś już może niekoniecznie... Dziękuję Panu, który mnie natchnął - mimo, iż nieświadomie.



poniedziałek, 21 września 2009

obrazek :)

tęskota + zmęczenie = ???

Jarosław Marek Rymkiewicz

Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec


Stary kapelusz plecak wiatr i wędrowanie

Może tędy do Boga ktoś z nas się dostanie

Tędy przez krzaki jeżyn podmiejskie śmietniska
Jeśli Bóg tutaj chodzi to nas widzi z bliska

Tędy obok kolejki w chwastach po nasypie
Tam gdzie spóźniona jesień czarne liście sypie

Czy widzisz – przy mnie idą koty jeż półżywy
Sucha jabłoń klon ścięty złamane pokrzywy

Dwie kawki pogubione klon ścięty za młodu
I jeszcze coś co żyło w ciemnościach ogrodu

Z kotów Żółtek umarły oraz Psotka żywa
I Figiel ten co Żółtka żałośnie przyzywa

Tam na prawo mieszkają Małgosia i Ania
Bóg gdzieś jest ale wielka chmura go zasłania

Idą także migdałek trzy brzózki schorzałe
Stara sosna i wrzosy choć to dzieci małe

Kwacze Żółtek i Figiel bo głos mają kaczy
Biegną przodem kto pierwszy z nich Boga zobaczy

Przez wiadukt i na lewo przy dziurawym płocie
Suchy jaśmin sosenki jedno widmo kocie

Idę z nimi coś sobie nucę z Zaratustry
Chmury wiszą na niebie jak skrwawione chusty

Nie wiemy czy Bóg blisko czy daleko mieszka
I gdzie – czy to do Boga prowadzi ta ścieżka

Przez jesień mego życia idziemy pomału
To co z życia zostanie będzie do podziału

To co niosę na rękach to jest kocię młode
Mała gwiazdka nam wróży przyjemną pogodę



niedziela, 20 września 2009

ponarzekać troszku by za dobrze nie było

Źle mi - czuję się do niczego... Wieczór był miły, przyjemny, sympatyczny - ale jakoś czegoś mi brakowało. Cudowny dzień minął i wróciła szara rzeczywistość. Nie zmienia to oczywiście niczego, co napisałam wcześniej - ta chwila, ten moment jest zły. Jutro znowu będzie dobrze, jutro będę w pracy, rano - uczelnia, wrócę późno... a teraz mi źle w tym, kim jestem, kim byłam i kim będę. Nigdy nie będę w pełni dobra, nigdy nie będę zła. Miotam się gdzieś pomiędzy światłem a cieniem, gdzieś między sobą a mną - i nie potrafię się odnaleźć. Znalazłam cele, mam plany, wiem do czego dążę ale chyba nie wiem kim jestem teraz. Pytanie czyja jestem - czy nadal Jego? Czy może już kogoś innego, kogoś, kogo jeszcze nie znam... Majaczę troszeczkę, narzekam - źle mi. Tu i teraz nie jest tak, jak tego pragnę, nie mam tego, czego chcę....

Wkrótce zostanę świadkiem na ślubie kogoś bardzo mi bliskiego. Cieszę się!



A ten obraz zrobił dziś na mnie ogromne wrażenie:


"Dante and Virgil in Hell"

przekrój myślowy mojego umysłu :P


Czemu życie jest takie ciekawe?Czemu aż tak mi się podoba? Ostatnie tygodnie obfitują w przygody, wyzwania - i jest ich coraz więcej. Teraz np. nie mam gdzie mieszkać, nie dostałam przydziału do akademika. Jakoś nie specjalnie się tym martwię... Wszystko można zrobić, osiągnąć, zdobyć. Dostałam się na socjologię - obecnie jestem studentką trzech kierunków jednocześnie. Moje ambicje nie przerastają moich zdolności? Ciekawe... Pomysł kolejny? Cel: sesja zimowa zaliczona na 4,7 - przeniesienie na psychologię. Między czasie (styczeń - maj) zaliczenie sesji ciągłej na kierunku wiodącym i obrona w czerwcu. Zajęcia z reso kończę w połowie lipca, ale plan jest ambitny. W ciągu roku chcę zdobyć pierwszy tytuł, zmienić kierunek, znaleźć promotora zainteresowanego moją dalszą edukacją. Plany szersze? Magister, doktor, zakład karny... Ale to później - teraz jest co robić. Praca - muszę zarobić na życie.

Stawiam przed sobą cele i powoli, krok za krokiem, zdobywam je.

Teraz jestem sama - czytam, słucham muzyki, delektuje się przestrzenią, która mnie otacza. W subtelny sposób wtapiam się w nią - jestem moim życiem, steruję nim i panuję nad rzeczywistością, w której żyję. Chaos nie zniknął - ale on przecież jest we mnie, zawsze będzie. Lubię ten czas, który gna nieprzerwanie, nie oglądając się za siebie. Lubię tych ludzi, którzy są blisko - kocham ich, są cząstką mnie, moim życiem, wytchnieniem, ostoją.

Dom - tam na mnie czekają, tam jest dobrze. Jak można pragnąć unicestwienia, gdy jest tak wiele do zrobienia? Gdy wokół jest tylu ludzi godnych kochania, godnych szacunku? Jak mogłabym odebrać sobie to wszystko?

Dziś bilard - ja, Kamil, Sław i moja Paulinka. Oczywiście nie umiem grać... Ale zawsze wbijam po dwie kule - kolor i biel. Zabawa jest przednia... Kamil pokazał mi uroki tej ekskluzywnej rozrywki - i spodobała mi się niezmiernie.

Na obiad kurczak w kary - Paulina gotuje - PYCHA!!! Zapraszam wszystkich chętnych - ze sobą zabrać należy:
* pierś kurczaka (2 płaty)
* śmietanę (18% - gęsta)
* curry (dużo!!!!)
resztę mamy...

Nie zapominać o uśmiechu.

A kolację wczoraj zrobił Damian - pyszna jajecznica z pomidorami, cebulką, czosnkiem.... Mi to jest dobrze w życiu - i na co tu narzekać?

Jesień - mówiłam - jest piękna, szczęśliwa, zaskakująca. Liście zamieniają się w złote dywany, wiat smaga twarze zamyślone, nieobecne, obce - i tyle jest do zrobienia, tyle się zmienia. Czas zamienia się w myśli, chwile, wracają wspomnienia. Jesień miniona pełna była miłości, uczucia, które nie minie. Owszem - zmieniło się, odeszło, nadszedł czas aby zapomnieć - jednak nigdy nie minie. Ubiegły rok wiele mnie nauczył - a do Ciebie? Tęsknie, nadal, mimo wszystko.

Koniec, ale aby tak nie kończyć napiszę jeszcze, że dobrze mi ostatnio. Moje oczy dawno już straciły blask, ale dusza jest spokojna - tyle, na ile umie. Kocham, kocham Was wszystkich przyjaciele moi - za to, że jesteście, że nie jestem sama. Tyle jest osób, które nie chcą pozwolić mi zamknąć się w mojej pustelni, zamknąć serce w lochu pozbawionym światła. Dzięki Nim mogę żyć, dzięki Nim umiem - i dla Nich chcę.



sobotnio

Siedzę sobie sama w moim pokoiku - Paulinka ze Sławkiem gdzieś wybyli... Wieczór przyjemny, studencki - była Marlena, był Damian, jajecznice zrobiliśmy, kawka, herbatka. Lubię takie wieczory.

Dzień spędziłam na uczelni i wytrwale siedziałam na wszystkich wykładach. Do serca przypadła mi etyka - literatura podana jako obowiązkowa warta polecenia. Czy nazwisko Bauman lub Kołakowski mówią same za siebie? Pierwsza praca zaliczeniowa zadana - napisać ją muszę do końca semestru - brak jeszcze tylko planu działania....

Dość. Dobranoc.

niedziela, 13 września 2009

Powroty

Byłam w domku, a teraz jestem tu. Słucham ulubionej płyty Cave'a , delektuje się upragnioną samotnością i wdycham dym tytoniowy... Jest mi dobrze, jest mi źle - jestem sobą.

Wsiadłam do pociągu we mgle pierwszego jesiennego deszczu, wśród dzwięków muzyki czytałam i ogarneła mnie melancholia. Wiem już czemu tak rzadko jeżdżę do domu, za którym ostatnio tak tęsknie - jest coś, czego nie lubię. Nie lubię wracać do miasta, gdzie nikt na mnie nie czeka. Stacja choć pełna ludzi - dla mnie jest pusta. Ściany mojego pokoju są smutne, muzyka należy tylko do mnie - podobnie jak przestrzeń, która mnie otacza. Nikt tu na mnie nie czeka, nikt nie tęskni, nie wita...

piątek, 11 września 2009

Dwa podróżujące anioły zatrzymały się na noc w domu bogatej rodziny. Rodzina była niegrzeczna i odmówiła aniołom nocowania w pokoju dla gości, który znajdował się w ich rezydencji. W zamian za to anioły dostały miejsce w małej, zimnej piwnicy. Po przygotowaniu sobie miejsca do spania na twardej podłodze, starszy anioł zobaczył dziurę w ścianie i naprawił ją. Kiedy młodszy anioł zapytał dlaczego to zrobił, starszy odpowiedział:
- Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają.

Następnej nocy anioły przybyły do biednego, ale bardzo gościnnego domu farmera i jego żony, by tam odpocząć. Po tym jak farmer podzielił się, resztą jedzenia jaką miał, pozwolił spać aniołom w ich własnym łóżku, gdzie mogły sobie odpocząć. Kiedy następnego dnia wstało słońce, anioły znalazły farmera i jego żonę zapłakanych. Ich jedyna krowa, której mleko było ich jedynym dochodem, leżała martwa na polu.
Młodszy anioł, był w szoku i zapytał starszego anioła:

- Jak mogłeś do tego dopuścić ? Pierwsza rodzina miała wszystko i pomogłeś im – oskarżył - Druga rodzina miała niewiele i dzieliła się tym co miała, a ty pozwoliłeś, żeby ich jedyna krowa padła.
- Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają - odpowiedział starszy anioł - Kiedy spędziliśmy noc w piwnicy tej rezydencji, zauważyłem że w tej dziurze w ścianie było schowane złoto. Od czasu kiedy właściciel się dorobił i stał się takim chciwcem niechętnym do tego by dzielić się swoją fortuną, w związku z czym zakleiłem tą dziurę w ścianie, by nie mógł znaleźć złota znajdującego się tam. W noc, która spędziliśmy w domu biednego farmera, Anioł Śmierci przyszedł po jego żonę. W zamian za nią dałem mu ich krowę. Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają.

Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i szybko odchodzą...
Niektórzy ludzie stają się naszymi przyjaciółmi i zostają na chwilę...zostawiając piękne ślady w naszych sercach... i nigdy nie będziemy dokładnie tacy sami bo zawarliśmy nowe przyjaźnie.
Wczoraj jest historią. Jutro jest tajemnicą. Dziś jest darem.

Cudowna, upajająca, nieprzespana noc. Egzamin niezdany więc nadal chodzę pieszo - szczegóły pominę ze względu na bezbarwność i nudę, jaką mogłyby tu wprowadzić. Przyznać jednak muszę, iż było jej tu sporo w ciągu chylących się ku upadkowi wakacji. Monotematyczność, emocjonalne wynurzenia i skrajne nastroje - wiele smutku, złości, żalu, rozczarowania i łez.

Wakacje mimo wszystko ciekawe - temat przewodni: mój pierwszy w życiu romans. Teraz czekam na kolejne przygody - na to, co czas podaruje mi w prezencie. Dziś spokojnie, cicho, nastrojowo. Siedzimy i słuchamy muzyki. Decyzja zapadła 00.02 - rano DOM - nareszcie. Żywię nieśmiałą nadzieję, że ucieszą się z mojego przyjazdu.

Mam prezent dla mojego Adaśka - w zamian za wymarzony, upragniony i z niecierpliwością wyczekiwany tatuaż - kupiłam bratu sprzęt sportowy, potocznie zwany łyżworolkami. Radość powinna być ogromna, natychmiastowa, wszechogarniająca - przynajmniej ze strony brata mego ukochanego. Niestety obawiam się o reakcję rodziców, ze szczególnym uwzględnieniem mamy. Jedna z rozmów przeprowadzonych za pomocą urządzenia bezprzewodowego dotyczyła treści moralizujących, mających na celu objaśnienie mi za pomocą persfazji werbajnej bezpodstawność dokonania takiego własnie zakupu :)

A teraz własnie kończe - przynajmniej na jakiś czas.

Dobranoc.

A może dzień dobry!


poniedziałek, 7 września 2009

Poniedziałek

pobudka
kawa
śniadanie
wycieczka do ośrodka szkolenia kierowców
spacer po Red Black White
kawa
książka
praca
piwo
zakupy
kolacja
likier
film

Dzień minął - i co ja takiego zrobiłam? Niestety nic kreatywnego.

Z niecierpliwością czekam na październik - zapach jesiennego, chłodnego już powietrza, blask słońca odbijający się od tafil jeziora sołackiego, knajpy wypełnione młodocianymi studentami siedzącymi spokojnie popijając piwo wśród kłębów dymu tytoniowego, uczelnie tętniące gwarem ludzi młodych, teoretycznie tylko łaknących wiedzy, akademik - do którego wraca się jedynie po to, aby czasem się przespać.... Tyle tych jesiennych smutków i radości, tyle rzeczy do zrobienia, tyle przydód do przeżycia. Czy już wspominałam, że uwielbiam jesień? Szara, bura, smutna, skropiona deszczem i opatulona wiatrem. Zabawne przystanki, stłoczone ludki w grubych kurtkach i ciepłych czapach - i te panie, które mimo wszystko chodzą rozebrane.

Jesień. Czuję, że nadciąga, że już jest tuż - tak namacalnie blisko, iż czuję jej zapach, delikatny powiew wiatru na twarzy, chłód kolejnych nocy. Już prawie mogę ją dotknąć - ale wciąż jej nie ma.

Czekam.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Dni mijają bezpowrotnie, a czas przecieka mi przez palce - nie można go zatrzymać. Powoli, stopniowo, sukcesywnie robię podsumowanie mijającego roku. Pojawia się pytanie czy tym razem wyszłam na plus? Bogatsza o nowe doświadczenia, przeżycia, uczucia - idę dalej nie oglądając się za siebie. Ale czy możliwym jest oderwanie, odcięcie od tego, co było? Myślę, że jednak nie... Wszystko, co było - pozostanie. Rzeczy stają się odległe, mniej ważne, a ludzie obcy - ale w sercu, w głowie pozostaje przeświadczenie, że wszystko jest tym, czym było - tym, co znaliśmy. Wspomnienia zacierają się powoli, stają się tłem naszego życia - bazą, do której odnosimy wszystko, co nas spotyka. Analizując kolejne etapy, przygody, doświadczenia konfrontujemy je ze znanym i rozumianym światem duchowym, materialnym, intelektualnym....

Bełkot, który tworzę nie jest zapewne zajmujący, jednak właśnie o tym chciałam napisać. Wspomnienia otaczają mnie i napawają wytchnieniem. Świadomość, że zaczyna się coś nowego jest oszałamiająca.

Koniec.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Nie wiem jak jutro wstanę do pracy. Leżę i próbuję zasnąc - nie wychodzi. Miliony myśli kłębią się w mojej głowie, tworzy się misterny plan i zapadają znaczące decyzje. A Morfeusz nie przychodzi.

Mam ochotę pisac listy, tworzyc - wystarczająco dużo już dzisiaj zniszczyłam. Jutro praca, zakupy, pranie i zapewne trzeba posprzątac - monotonia codziennego życia. Ale w piątek, o ile nie w czwartek jadę do domu. Postanowione. Muszę przytulic Adasia, uściskac tatę i wycałowac mamę - za to,że są. Kocham ich i potrzebuję ich ciepła. Najlepiej jak najszybciej.

niedziela, 2 sierpnia 2009

I co się dziś stało? Moje życie się skończyło. Definitywnie, nieodwołalnie, na zawsze - i nic już tego nie zmieni. Łzy płyną po moich policzkach a serce rozrywa ból nie do opisania. Zniszczyłam pół pokoju, zakrwawiłam całą podłogę, a teraz piszę słuchając muzyki, która zapewne mi nie pomoże. Jestem sama, zupełnie sama - i nikt nie może potrzymac mnie za rękę, przytulic.

Moje poniżenie osiągnęło punkt kulminacyjny - nie żałuję. Powtórzyłabym to milion razy byleby tylko z Nim. Byle mnie przytulał, dotykał, był. Jego ramiona są jak kompres, który otula moje serce, ogrzewa i pozwala mu bic. I co ja teraz zrobię bez Jego obecności, istnienia? Już nie mam na co czekac, już nigdy więcej.

Próbowałam, jak nie tak to inaczej. Wrócił, był, całował i przytulał, rozmawiał. A teraz odszedł do własnego świata - gdzie trzeba pic, kochac się i szukac przygód. Próbowałam dobrocią, miłością, czułością i zrozumieniem. Próbowałam perswazją i oskarżeniami. Powiedziałam to, co powiedziec musiałam. Żeby wiedział, aby nie zapomniał - ale nie ma to żadnego znaczenia.

People Ain't Not Good

People just ain't no good
I think that's welll understood
You can see it everywhere you look
People just ain't no good

We were married under cherry trees
Under blossom we made pour vows
All the blossoms come sailing down
Through the streets and through the playgrounds

The sun would stream on the sheets
Awoken by the morning bird
We'd buy the Sunday newspapers
And never read a single word

People they ain't no good
People they ain't no good
People they ain't no good

Seasons came, Seasons went
The winter stripped the blossoms bare
A different tree now lines the streets
Shaking its fists in the air
The winter slammed us like a fist
The windows rattling in the gales
To which she drew the curtains
Made out of her wedding veils

People they ain't no good
People they ain't no good
People they ain't no good at all

To our love send a dozen white lilies
To our love send a coffin of wood
To our love let aal the pink-eyed pigeons coo
That people they just ain't no good
To our love send back all the letters
To our love a valentine of blood
To our love let all the jilted lovers cry
That people they just ain't no good

It ain't that in their hearts they're bad
They can comfort you, some even try
They nurse you when you're ill of health
They bury you when you go and die
It ain't that in their hearts they're bad
They'd stick by you if they could
But that's just bullshit
People just ain't no good

People they ain't no good
People they ain't no good
People they ain't no good
People they ain't no good at all


A to tłumaczenie:

"Ludzie nie są wcale dobrzy"


Ludzie wcale nie są dobrzy
Myślę że to jasne
Widać to wszędzie gdzie spojrzeć
Ludzie są do niczego.


Pobraliśmy się pod wiśniami
Ślubowaliśmy sobie wśród kwiatów
I wszystkie kwiaty opadły żeglując
Przez ulice i place zabaw


Słońce padało na prześcieradło
Zbudzone przez porannego ptaka
Kupowaliśmy niedzielne gazety
I nigdy nie czytaliśmy ani słowa

Ludzie nie są wcale dobrzy


Pory roku przychodziły i odchodziły
Zima odarła kwiaty z płatków
Już inne drzewa rosną wzdłuż ulic
Potrząsając pięściami w powietrzu


Zima uderzyła nas jak pięść
Okna trzaskały wśród wichur
Przed którymi zaciągała zasłony
Uszyte z jej ślubnego welonu


Ludzie nie są wcale dobrzy


Naszej miłości wyślij tuzin białych lilii
Naszej miłości wyślij drewnianą trumnę
Naszej miłości niech gruchają wszystkie różowookie gołębie
Że ludzie nie są wcale dobrzy

Naszej miłości odeślij wszystkie listy
Naszej miłości walentynkę krwi
Naszej miłości niech krzyczą wszyscy porzuceni kochankowie
Że ludzie nie są wcale dobrzy


Ale to nie w swoich sercach są źli
Mogą cię pocieszyć, niektórzy nawet próbują
Opiekują się tobą gdy jesteś chory
Grzebią gdy umierasz



Ale to nie w swoich sercach są źli
Staliby u twojego boku jeśliby tylko mogli
Ale to wszystko bzdury, kotku
Ludzie nie są wcale dobrzy

Ludzie nie są dobrzy ani trochę



I ile jest w tym prawdy.

sobota, 1 sierpnia 2009

poplątanie z pomieszaniem

Definitywnie ostatnio szukam przygód i wrażeń ekstremalnych. Bo niby jak inaczej nazwac miłośc na parapecie mojego okna na czwartym piętrze? Z tą miłością to może trochę przesadziłam... I dla wszystkich wtajemniczonych: tym razem to nie był On.

Baju baj przygodowo - a moje plany dnia dzisiejszego szlak trafił. Miałam wstac wcześnie, zrobic pranie i cały dzień spędzic na lekturze kilku ciekawych pozycji stojących na mojej półce. Tymczasem wstałam o 12.00 i musiałam iśc kupic sobie buty, bo nie mam w czym chodzic.

Tęskni mi się za uczelnią. Mogłabym już chodzic na wykłady i pilnie przygotowywac się do cwiczeń. Miną jeszcze dwa miesiące nim zacznie się rok akademicki - a tymczasem - ciągle trwają wakacje!

czwartek, 30 lipca 2009

Nic ciekawego dnia dzisiejszego do napisania nie mam...

I co ja mam tu niby pisac? Chyba popadam w alkoholizm... (to żart tylko) A na poważnie? Moje myśli skupione są tylko na jednym temacie, na przedmiocie mojego pożądania - i mam już tego dośc.

Nie potrafię myślec o niczym innym, jak tylko o Nim, i tylko o Nim piszę - a przecież mam tyle ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Tęsknię za moją Marlenką i za domem. Przede wszystkim tęsknię za cisza - i mimo, że jestem teraz sama - w moim wnętrzu trwa wichura, która niszczy wszystkie myśli, uczucia, wrażenia. Ponownie się pogubiłam.

Pomówmy może o depresji. Czy można się z niej wyleczyc? Czy może raczej to jest stan ducha w którym trwa się nieustannie z chwilowymi okresami remisji?

Depresja (choroba afektywna jednobiegunowa) – zaburzenie psychiczne z grupy chorób afektywnych charakteryzujące się objawami, które można następująco pogrupować:

  • objawy emocjonalne: obniżony nastrój – smutek i towarzyszący mu często lęk, płacz, utrata radości życia (począwszy od utraty zainteresowań, skończywszy na zaniedbywaniu potrzeb biologicznych); czasem dysforia (zniecierpliwienie, drażliwość);
  • objawy poznawcze: negatywny obraz siebie, obniżona samoocena, samooskarżenia, samookaleczenie, pesymizm i rezygnacja, a w skrajnych wypadkach mogą pojawić się także urojenia depresyjne (zob. Zespół Cotarda);
  • objawy motywacyjne: problemy z mobilizacją do wszelkiego działania, które może przyjąć wręcz formę spowolnienia psychoruchowego; trudności z podejmowaniem decyzji;
  • objawy somatyczne: zaburzenie rytmów dobowych (m.in. zaburzenia rytmu snu i czuwania), utrata apetytu (ale możliwy jest również wzmożony apetyt), osłabienie i zmęczenie, utrata zainteresowania seksem, czasem skargi na bóle i złe samopoczucie fizyczne;
  • myśli samobójcze.
W moim przypadku wszystko sie zgadza. A żeby nie było to, aż tak naciągane - rzeczywiście kilka lat temu zdiagnozowano u mnie depresję. Teoretycznie poddałam sie leczeniu psychiatrycznemu - jakas tam terapia ble ble - bez ingerencji farmakologicznej, ze względu na mój wiek. Zrezygnowałam po pierwszym spotkaniu. Bo niby czemu jakaś niedouczona psycholoszka ma mi mówic które objawy są niepokojące, a które nie. Właściwie to kazała mi coś tam sobie przemyślec i zrobic jakąś listę - nie pamiętam dokładnie o co jej chodziło.

A tak swoja drogą - NIENAWIDZĘ PSYCHOLOSZEK - głupie kurwy, które wpierdalają się w moje życię. Czy mogę się teraz rozpłakac? Bardziej pomogłoby mi rozpie***lenie czegoś, co mam pod ręką... Przepraszam, że jestem wulgarna. Czy wspominałam, że Milena to psycholoszka pracująca w ZK od czterech miesięcy? I oczywiście miałam okazję ja poznac - jakie to było urocze, a jakie zabawne....

Chyba dziś odrobinę przeginam z tymi moimi opisami - poniosło mnie odrobinę.... Ale jeśli mogę sobie pozwolic na jeszcze jeden. Wiem, że nie należę do najpiękniejszych, najurodziwszych i najponętniejszych ninf chodzących po tym podłym świecie - ale brzydka też podobno nie jestem. Milena? Jak dla mnie? Jedna z mniej pociągających dziewcząt jakie widziałam. I moim że zapewne zazdrośc, zawiśc i pycha dyktują mi takie słowa - to jednak wolałabym, aby On sypiał z pannami, od których nie można oderwac wzroku. To byłoby wytłumaczeniem, argumentem na moją niekorzyśc. Gdyby były ode mnie ładniejsze, zgrabniejsze, chocby seksowne... Basia - owszem - ta dziewczyna ma coś w sobie, coś, co może przyciągac mężczyzn. Ale Milena? Szara niepozorna myszka z tłustymi włosami, wystającymi boczkami i twarzą bez wyrazu. Faktycznie dziewczyna skączyła psychologię - zapewne jest inteligentna. Ale ja przecież też studiuję - a nie skączyłam jeszcze nic tylko dlatego, że mam 20 lat.

Koniec - już nie będę zła, wylgarna i nietaktowna. Postaram się przynajmniej... Kilka zdań jeszte tylko podsumowujących. Nienawidzę tego świata - za to, jaki jest okrutny! Nienawidzę siebie - za to, jaka jestem beznadziejna! Nienawidzę Jego - za to, że nie umiem przesatc Go kochac.

wtorek, 28 lipca 2009

wołanie o pomoc

Co zrobic, aby uwolnic się od nocnych koszmarów? Od mar sennych, które otaczają mnie niezależnie od tego czy śpię. Ile energii, nadziei potrzeba aby zapomniec o rzeczach, o których pamiętac się nie powinno? Ile czasu musi minąc, aby życ? Tak wiele pytań - a niestety - rzadnej odpowiedzi. Ratunku!!! Niech mi ktoś pomoże, niech odda mi życie i uśmiech, który zaginął w czasie i przestrzeni mnie otaczającej. Ratunku! Niech ktoś mnie od niego uwolni...
Od tego snu, który mnie dręczy nieustannie, od tak bardzo dawna, że już nawet nie potrafię go nazwac. Określic jego plany, zamierzenia. Ile bym dała za spokój, za wytchnienie, za ciszę. Ile dałabym aby październik nigdy się nie skończył.... Pragnę zasnąc i obudzic się gdzieś, gdzie nikogo już nie będzie, gdzie będę sama. Nienawidzę siebie! Za to, że jestem taka głupia, taka młoda, naiwna. Boże oddaj mi chociaż moje łzy - może one by mi pomogły.
Sen, który mnie otacza, wciąga, porywa - jest okrutny, nie pozwala wytchnąc, zaczerpnąc powietrza, oddychac, nie pozwala życ. Przynosi tylko smutek i pustkę - kolejną pustkę w moim sercu.

Źle mi!

Będę dzisiaj marudzi i narzekac, bo mi źle i życ mi się nie chce. Mam przymusowy urlop do końca sierpnia, brzuch mnie boli, ząb mnie boli i jestem załamana. Robię ostatnio rzeczy złe, niewłaściwe i szkodliwe dla mojego organizmu - dla przykładu - wczoraj się upiłam, podobnie jak np. w piątek czy środę. W niedzielę dla odmiany nałykałam się tabletek obniżających tętno serca i ciśnienie krwi - może nareszcie wyjdzie z tego coś konkretnego? Nawet nie mam natchnienia pisac... Najchętniej poszłabym do knajpy i ponowiła wczorajszy wieczór, lub zasnęła bez perspektywy ponownego powrotu na łono Matki Ziemi. Tylko żeby to takie proste było....

Zazdroszczę każdemu, kto ma na twarzy uśmiech, bo mój jakoś zaprzestał czynności w dniach ostatnich, a właściwie od piątku. A zdarzyło to się tak, że pewien bardzo ważny dla mnie Pan doprowadził mnie do łez, a właściwie do skraju załamania emocjonalnego. I już właściwie nawet nie chce mi się z tym walczyc, bo jakiekolwiek środki i działania podejmowane przez moją skromną osobę - nie przynoszą oczekiwanych efektów. Właściwie nie przynoszą żadnych efektów - więc po co się starac, angażowac, wysilac? Zdecydowanie nie warto, już mi się nie chce. I podobnie jak kiedyś (a nawet całkiem niedawno), nie chce mi się już nic.

sobota, 25 lipca 2009

Do Ciebie!

Czytasz to? Zapewne nie, ale jeli tak to przeczytaj tym razem bardzo uwaznie! Nienawidze Cie, dreczysz mnie, zabijasz - a jednoczesnie, za kazda chwile w Twych ramionach oddalabym wszystko, co posiadam. Czy Ty naprawde nie rozumiesz, ze Cie kocham? I wybacze Ci wszystko i wszystko zrozumiem. Powiedz mi tylko, czemu jestes tak okrutny, czemu karzesz mnie za wlasne bledy, czemu upokarzasz. Obejmujesz, przytulasz, calujesz - tak czule i delikatnie, jestes tylko moj - ale czemu tylko czasem? Czemu nie na zawsze... Nic od Ciebie nie chce, niczego nie wymagam - tylko powiedz, kim ja dla Ciebie jestem? Zabawka? Przyjaciolka? Kochanka?
Oszaleje przez Ciebie, strace zmysly lub wreszcie zrobie sobie krzywde. Badz moj - przytulaj, caluj, rozpieszczaj. Badz moj, a oddam za Ciebie zycie... Wlasciwie wiesz wszystko i nic nie musze Ci mowic - dlatego pisze, i tak tego nie czytasz. Jestes podly,ale pamietaj - kocham Cie i nie potrafie przestac.

czwartek, 23 lipca 2009

po pracy

Wlasnie wrocilam z pracy... Jak ja to lubie! choc dzis niestety bylo pusto. Posiedzialam z Emilia i Borysem, sprzedalismy pare piw, posprzatalismy i do domku. Ciekawe, czy u mnie juz spia? Adas zaczyna sie nudzic - wiec jutro musze zaplanowac ciekawy dzien, aby ogolny obraz wakacji u siostry wyszedl barwny i interesujacy. Ide teraz spac, bo i tak weny tworczej brak.
Dobranoc.

wtorek, 21 lipca 2009

energia zerowa - niestety

Siedze sobie w akademiku i probuje cos stworzyc - wiele mi z tego nie wyjdzie, bo musze wracac do pokoju... Moje Kochanie siedzi i pije - niestety... Zamiast przyjsc i mnie przytulic. Ale cuz z tego? Przeciez moj to On wcale nie jest - ewentualnie bywa od czasu do czasu tulac mnie w swoich ramionach. Ale i tak mi z tym dobrze - dobrze, ze istnieje w zyciu moim beznadziejnym z leksza czasami.
A z pozytywow? Adas u mnie jest przez kilka dni i moge sie nim nacieszyc do woli i bez ograniczen. Zabralam go do Ogrodu Botanicznego, nad Warte, do kina, dzis zwiedzana Cytadela byla... Jutro do pracy, ale to dopiero wieczorem - wiec zapewne cos da sie wykabinowac. Boli mnie jedynie brak funduszy aby zabrac go na lody, czy dobry obiad... Ale i z tym jakos damy rade. Dzis w ramach obiadu byly nalesdniki - PYCHA - Slawek robil. Paulinka zmeczona po calym dniu w pracy, ja natomiast sie nie wyspalam i brak mi czulosci mego ukochanego. Oj marudze dzis straszliwie...
Nie mam sie kiedy wypisac, gdzie zrobic to w spokoju, ciszy, bez zbednego stresu.. Ble ble ble - wystarczy juz na dzisiaj tych zali i smutkow. Podsumowujac jestem zmeczona i chce do pracy i do Niego, tego mojego jedynego, ktory zaprzata ta moja skolatana glowke.
I jeszcze za literowki przepraszam, ale brak polskich znakow na tym komputerze.

niedziela, 19 lipca 2009

Właśnie się rozpłakałam, a właściwie wzruszyłam. Dziękuję... I wiem, że jesteś - i uwierz - dobrze mi z tym, bezpiecznie. Jedno jeszcze: ja tez jestem. Dla Ciebie, Twoich smutków, zmartwień i radości. Dziękuję!
Tyle jest do napisania, tak wiele się dzieje - a ja nie mam internetu, obie nie mamy - i obie z Paulinką "zapuszczamy" bloga. Niestety, publicznie nie potrafię pisać. Muszę mieć natchnienie, ciszę, muzykę. Właściwie jedyną osobą, przy której to mi się udaje jest moja ukochana współlokatorka. Tak! Bo wkońcu mieszkamy razem. Mamy śliczny pokoik na czwartym piętrze, w którym panuje niezmącony niczym porządek. Gotujemy obiady i żywimy się jak normalni ludzie (choć ja nie do końca...). Przyjechał Sławek i jesteśmy w troje. Lubię te nasze wieczory przy kawie mrożonej, pod jedną kołderką, z zacięciem oglądających film. Przemek ponownie nas lubi i wpada z wizytą, jedynie Kuba nadal stwarza problemy... Ale to już jego problem - z nami albo w komplecie, albo wcale. Przynajmniej ja tak twierdzę.
Bezczelnie pozwalam sobie twierdzić, że należę do "paczki" z akademika - ale chyba jest tak już właściwie. Paulinka mnie kocha, Przemek i Sławek w specyficzny sposób też... Ewa oczywiście (jednak niestety wyjechała). Mamy siebie i mimo, że raz jest lepiej, raz wręcz przeciwnie - możemy na siebie liczyć (choć nie w każdej sytuacji - Przemek!!! - wyjątkowo...).
A co jeszcze? Wiele tego się już nazbierało... Wykorzystuję chwilę samotności, by choć w części przekazać trapiące mnie problemy, zdarzenia, sytuacje. Pracuję teraz w Honziku, jako barmanka - oczywiście jestem zachwycona!!! Niestety ilość przespanych przeze mnie godzin radykalnie się obniżyła. Właściwie w tygodniu wystarczy mi jedna przespana noc by normalnie funkcjonować. Oczywiście w takim tępie zapewne szybko stracę na wadze - szczególnie, że jakoś nie mam apetytu. Muszę kupić buraki - potrzebuję krwi!!!
Tyle chciałabym napisać, przekazać, opowiedzieć, co się zdarzyło - ale nawet nie wiem od czego zacząć, w jakiej kolejności. Wspomnę tylko, że spędziłam cudowną noc w ramionach wspaniałego mężczyzny - który właśnie wyszedł z łazienki, więc muszę kończyć.

wtorek, 14 lipca 2009

Wrrr...

Mam podły chumor, siedzę w czytelni, na pocieszenie kupiłam sobie oba tomy powieści Pauksztata "Przejaśnia się niebo", Pauliny współlokatorka doprowadza mnie do pasji... Jak można godzinę malować paznokcie?! "Jestem najlepsza, studiuję fizykę. Dostaję najwyższe napiwki. Sprzątałam jak się wprowadziłam, myślałam, że Paulina będzie sprzątać - ja nie zamierzam." Lepiej brzmiałoby "Jestem pustą, tlenioną blądynką, która ma więcej kosmetyków niż inteligencji. Mam wspaniałego chłopaka, który mnie rżnie (nie wiem jak to się pisze) na każdym kroku, ale jeśli masz ochotę to jestem chętna! Zastanawiam się czy lepiej będzie wyglądał pastelowy czy brudny róż na moich paznokciach..." Wrrr.... Idiotka!!!!
Muszę już mieć własny kont bo oszaleję! Jutro idę do pracy, dostałam się na filozofię. Powinnam być szczęśliwa - przynajmniej zadowolona - ale jakoś nie jestem.
Mam tyle do na pisania, ale nie mam sil by to zrodic... Melancholia.

piątek, 10 lipca 2009

Właśnie dostałam po głowie od Marleny. I dobrze mi tak, ale dlaczego znowu ja? To przecież nie moja wina,że musiałam jechać do Poznania wcześniej niż planowałam... Dzwoniłam do niej rano, wiedziała, gdzie jestem - a mimo to nakrzyczała na mnie. Źle mi.. Równie dobrze mogła mi to powiedzieć wtedy, gdy będziemy się widzieć. Lepiej było zadzwonić, nakrzyczeć, rozładować własną złość. Ja czekam, bo niesprawiedliwym jest wbijanie gwoździ w trumnę - skąd mam wiedzieć czy ktoś na kogo krzyczę przez telefon nie stoi właśnie nad przepaścią? Ale przecież kogo to obchodzi? Niech skacze - będzie z głowy... Ja nie mam na kogo nakrzyczeń, właściwie nawet nie chcę - mi ostatnio odpowiada milczenie, uspokaja mnie, wycisza. Błądze często ulicami zastanawiając się nad sensem, podziwiam kamienice, próbuję zatrzymać chwile, które rozpływają się w niepamięci. Uśmiecham się, gdy widzę coś pięknego, dziecko, kobietę, czasem włuczęgów, czasem mężczyzn. Uśmiecham się gdy pada deszcz i gdy słońce przebija się przez chmury, gdy oślepia. Czasem chcę to zatrzymać, schować tylko dla siebie, robię zdjęcia. Dawno ich tu nie publikowałam.
Zastanawiam się czy chciałabym aby On to czytał. Wiele by się dowiedział, może by mnie poznał? Jednak świadomość, że nie wszystko jest dopowiedziane, wyciągnięte na światło dnia jest upajająca. Przecież nie wszystko musi wiedzieć. Ale On wie, domyśla się, czuje to w moich gestach, ruchach, spojrzeniu. Są rzeczy, których nie da się ukryć, których ja nie potrafię zatrzymać. Właściwie, nawet bym nie chciała - niech wie! Wie wszystko, co tylko wiedzieć chce, a jeśli nie jest czegoś pewien - niech zapyta. Odpowiem. Nie potrafię kłamać - więc po co miałabym to robić? Daremne jest oszukiwanie siebie, naciąganie prawdy, przemilczenie jej. Oboje wiemy, co się wydarzyło - a wydarzyło się wiele.
Odchodzę ostatnio do własnej Nibylandii, chowam się, uciekam. Wiele osób ma mi to za złe - przepraszam. Czekam z niecierpliwością na to, co się wydarzy, ale to już mnie nie porywa, nie zachęca do dalszej egzystencji. Trwam sobie w środku własnego ciała, zaglądając czasem do umysłu, który odkrywa nowe ścieżki, drogi nie do przejścia. Oddalam się od osób mi bliskich, uśmiecham - jednak bardziej do siebie.
Mam wrażenie, że runął dziś jeden z moich mostów łączących mnie ze światem. Ten krzyk zabolał jak milion innych - razem. Zabolał bardziej - bo był bezpodstawny. Przynajmniej w moim odczuciu. Nie piszę, nie dzwonię - bo nie mam za co. Nie radzę sobie finansowo tak, jak powinnam. W wielu sprawach sobie nie radzę, ale nie chcę obarczać tym innych. Tak naprawdę jest tylko jedna osoba, która na bieżąco może mi pomóc. Tylko jedna, która popiera mnie w moich decyzjach, działaniach, błędach. Dziękuję. Robię coś, co nikomu się nie podoba - więc czemu mam się tym chwalić? Przecież to tylko moje. Tylko moje chwile szczęścia i wytchnienia przypłacone gorzkimi łzami. Ale przecież ich nikt nie musi oglądać. One są moje.
To chyba będzie długi post, mam dużo czasu i wiele rzeczy tworzy się we mnie - a ja je tylko przepisuję. Przepisuję z mojej głowy oczywiście... choć nie jestem pewna, czy nie szkoda na to czasu, energii... Zastanawiam się czy ktoś to wogóle czyta? Wiem, że zaglądaja tu dwie najbliższe mi osoby, ale czy ktoś jeszcze? Lepiej byłoby żeby nie... Ale z drugiej strony łechce mnie myśl, że kogoś może to interesować. Bo tak naprawdę po co pisze się takie rzeczy? Dla siebie, czy może dla innych? Mi to z pewnościa pomaga. Czuję się lepiej, gdy przeleję to wszystko na papier (?), a gdy potrzebuję - mogę wrócić, zastanowić się ponownie nad tym, co wcześniej już napisałam. I chyba najważniejsza z zalet - nie jest to na moim komputerze, niezajmuje prywatnego miejsca przeznaczonego przecież na muzykę, filmy, zdjęcia.