sobota, 16 kwietnia 2011

sen o Czesiu

Miałam sen. Dziwny był to sen, ale mi się podobał.
Miałam wyjechać, noc nie przespana, czekająca na odlot.
Akademik (niewyobrażalny) - szklana kopuła z kilkoma piętrami - a w środku każdy z pokoi jak osobne mieszkanie, dom jednorodzinny... alejki między nimi, zieleniejące ławki i światło... Promienie zachodzącego słońca czerwienią odbijające się w okiennych lustrach, migotliwie i ciepło okalające ciszą okryte alejki.
Gdzieś muzyka i śmiechy, zabawa kwitnie na całego - a ja z nimi: tymi co w domu najbliżsi są dla mnie.
Zawędrowałam, odprowadzając wujka (co nie wiem dlaczego i skąd w śnie moim się znalazł) uliczką ciemną, już w nocy schowaną, do tamy jakiejś nieznanej. Szum wody i krople deszczu a buty w błocie...
Wróciłam, szukając zabawy - lecz cisza w dormitorium naszym nastała. Domy jednakowe, jeden przy drugim - spały niewzruszenie, nie odpowiadając na moje prośby.
I spotkałam Czesia, co muzykę tworzy. Ciągnie mnie za rękę, szepcze czułe słówka... Próbuje tłumaczyć: zrobiło się późno, a ja bez biletu, mój portfel zgubiony, nie wiem gdzie ich szukać, a samolot nie będzie czekał. Przytulam się do niego, on się uśmiecha i sen się kończy, ucieka z mej głowy.
Dziwne przebudzenie: nazbyt realne - ciepło i bliskość, czyli to, za czym tęsknię...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz