wtorek, 27 września 2011

antidotum

Zostawiłam bagaż na ulicy - taka wielką skórzaną walizkę, która ciążyła mi od paru lat. Nieśmiało obawiam się, że może jednak została tylko w poczekalni... I wróci wcale już nie proszona...
Tymczasem dobrze mi, lepiej niż było i lżej o kilka ciężkich ton.
To było jak policzek wymierzony z pełną premedytacją, jak kubeł lodowatej wody, jak kropla przelewająca czarę.
Jak lekarstwo, które pomaga natychmiast.

Mam wrażenie, że się wyleczyłam z choroby na którą lekarstwo nie istnieje. Powątpiewam w jego moc, mimo że czuję zbawienne skutki. Czas pokaże czy aby na pewno nie był to tombak...





I guess that I don't need that though
Now you're just somebody that I used to know

6 komentarzy:

  1. Zazdroszczę ci zostawienia bagażu. To musi być ulga. Ja swój niestety ciągle niosę.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam tylko nadzieję, że nadzieja nie jest złudna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę Ci tego. Odezwiesz się?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie rozumiem... Jak mam się odezwać?

    OdpowiedzUsuń
  5. Z zupełnie innej beczki: "Bagaże" bywają użyteczne. Pozwalają "ćwiczyć" swoją zdolność "podróżowania", dopóki nie staną się"kotwicami", bo wtedy - nie ujedziesz... Nie wiem, co się wydarzyło, bo wygląda na to, że się Wydarzyło, ale życzę oddechu i dobrej "drogi".

    OdpowiedzUsuń