czwartek, 3 grudnia 2009

dzień

Dzień dzisiejszy szalony, nieprzewidywalny, kwitnący słońcem, skropiony uśmiechem, nutką smutku, wspomnieniem, pełen przygód, niezwykle męczący. Dzień szalony i warty zapamiętania - na zawsze... Zaczęło się całkiem niepozornie - sms od Wiaczesława - słodki i niespodziewany, informacja gdzie kawa, gdzie fajki od Paulinki - czyli śniadanie z myślą o mnie przygotowane.
Wycieczka na ogrody - zajęcia z przyrody w planie zajęć rozpisane. Sympatyczni ludzie w tranwaju, miły starszy pan, który nie chciał zająć zwolnionego dla niego miejsca, pełen dumy i honoru z uśmiechem na twarzy. Pan kolejny przesympatyczny pogrążony w lekturze kserówek zapewne wymaganych na zajęciach, niefortunnie wpadłam na niego kilka razy (może ze dwa) nie z własnej winy oczywiście - pan kierowca niespokojny zbyt gwałtownie tranwaj prowadził - a pan do mnie "że lece na liego definitywnie" - a ja i owszem, z tym, że nie świadomie czynu tego dokonuję.
Zajęcia odwołane - dzień wolny czyli - do akademika ze Sławem pieszo wracaliśmy przez Sołacz, skąpani w słońcu, okryci chłodem pejzarz piękny podziwialiśmy dyskutując o motywasz sztuki dalekiego wschodu i krajów egzotycznych.
Gdy Paulina z zajęć o 13.00 wróciła - zarządziła remont w pokoju i kilka szafek załatwiła nadprogramowych. Co z tego wyszło? Teraz mamy w pokoju niby aneks kochenny i mnóstwo miejsca na pierdoły, szklaneczki, talerzyki i wszystko co nam tylko do głowy przyjdzie. Gdy już szawki były przykręcone i część rzeczy na miejscu - poszliśmy rodzinnie by Sławka z Nieszawskiej do nowego domu przeprowadzić. I teraz czas na wspomnienia nadszedł, a smutek opiszę później - spotkałam kogoś, kogo spotykać nie powinnam, kto za wiele mętliku wprowadza do mej główki, kto myśli me zaprząta nieustannie i o kim czas byłby by już zapomnieć.
Na Nieszawskiej strasznie było, smutno, pusto, brzydko. Nie dziwi mnie, że Sław wolał u nas czas swój wolny spędzać - a nie wracać do domu, który domem wcale nie jest i wiele potrzebowałby by na takie miano zasłóżyć.
Z Nieszawskiej na Piątkowo z wszystkimi tobołami musieliśmy się przemieścić, a po drodze tranwaj nam się popsół, ale szybko sprawność jego wróciła, więc pojechaliśmy dalej. Pestka jak zawsze ludzi pełna, tranwaje wypchane, pękate - a ludzie cicho, pod nosem uśmiechali się do siebie rozbawieni naszym szczebiotaniem, śpiewem i spostrzerzeniami. Sław wstydu się najad, że takie nieodpowiedzialne, dzecinne panienki za nim podążają. Potem stacja Lechicka - Plaza i "prosto, prosto" dalej "prosto, prosto"w lewo i w prawo. Domek studencki, przytulny, z klimatem - daleko troche, ale okolica ładna i ludzie sympatyczni. Dalej zakupy i powrót do domu - i ironio - tranwaj się popsół, z tym tylko, że ten już dalej nie pojechał, a my iść pieszo musieliśmy. Teraz porządki, kolacja i relaks. Dzień był udany - a tak w skrócie tylko został opisany.

A jeśli chodzi o smutki to wpadłam na Niego. Wymieniliśmy pare zdań, wygląda świetnie, wziął mój numer, obiecał, że zadzwoni. Nie chcę chyba o Nim pisać - to nadal boli, chciałabym wiedzieć co jest w Jego głowie, ale nie do mnie to należy, nie jestem odpowiedzialna za jego grzechy. Mam tylko nadzieję, że nie będę czekać - myślę o Nim cały dzień, nie zarejestrowałam nawet uczuć, jakie towarzyszyły mi przy tym spotkaniu, wiem, że nadal nie zapomniałam - choć czas już najwyższy.
Jego obraz towarzyszy mi od roku i nie opuszcza mnie nigdy, ale tak wiele leżałoby na szali z jednej strony - właściwie wszystko, co mam - natomiast z drugiej On tylko i nic więcej. Żadnej gwarancji, żadnego uczucia z Jego strony - chęć tylko by ktoś Go utulił, zrozumiał, pokochał.
Z tym, że On nie rozwarza takich opcji. I dobrze. Opiszę to innym razem - dziś nie mam sił by o Nim myśleć. Dobranoc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz