wtorek, 1 grudnia 2009

Zastanawiam się czy ja kiedyś będę normalna - właściwie na myśli mam to, czy nauczę się cieszyć z tego, co mam. A przecież mam wiele: wspaniałych przyjaciół, mieszkanie w którym mi dobrze (bliższe prawdy byłoby stwierdzenie "cztery ściany"), studiuję na dwóch kierunkach, mam stypendium, rodzice pomagają mi jak mogą. Mam nawet mężczyznę - dobrego, czułego etc. A mi jest źle - nieustannie i bez konkretnej przyczyny. Zawsze goniłam za tym, co nieosiągalne, za tym, czego mieć nie mogę i mieć nie będę - i nawet nie chodzi o to, że czegoś pragnę, a to nie leży w moim zasięgu. Moje marzenia są nienamacalne, niemożliwe do określenia, nazwania i do zdobycia...

Sławek mówi, że zarówno Paulina, jak i ja potrzebujemy tragedii aby żyć, egzystować, trwać. Zapewne jest w tym wiele prawdy - lubię siebie taką, myślę, zastanawiam się filozofuję, wszystko staje się płynne, nienamacalne...

Cały dzień spędziłam zamknięta w pokoju - uczyłam się, czytałam, oglądałam filmy. Wieczorem był Wiaczesław, wytulił mnie, wycaławał. Zastanawiam się jakie ja mam prawo do jego uwagi czy zainteresowania? Moim zdaniem żadne. Teraz Paulina zajmuje się Kaziem, Sławek idzie do sklepu, a ja staram się nie zwracać na siebie uwagi, chciałabym zniknąć. Jakoś wewnętrznie czuję, że wszystkim przeszkadzam, drażnie ich moją małostkowością, drobnostkami, którymi się przejmuję. Właściwie nie mam już nic do powiedzenia, w głowie mam pustkę, a istota gdzieś się zagubiła...

Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz