niedziela, 13 grudnia 2009

dzień pachnący przyprawami

Niedzielnie - świątecznie. Wstałyśmy rano zbudzone telefonem rozdzwonionym, wibrującym i przeraźliwie nawołującym "odbierz mnie". W ramach dnia dobroci i manifestacji miłości dostałam kawę do łóżka. Zaspane, oszołomione blaskiem słońca i wszelaką jasnością zdecydowałyśmy się na spacer. Miasto tętniło życiem - zaaferowani dorośli, roześmiane dzieci i staruszkowie - wszyscy niecierpliwie oczekujący na nadejście świąt, na ten czas, który poświęcą sobie, nie martwiąc się naglącymi sprawunkami, interesami, pracą. Jarmark świąteczny wzbudza powszechne zainteresowanie, tłumy ludzi skrzętnie szukające drobiazgów, które podarują najbliższym. Gdzieś w tle, ponad tłumem, otulająca wszystkich muzyka zwiastująca te wszystkie uroczystości, które jeszcze są przed nami.

Oczekiwanie, przygotowania i zapach choinki, która czeka na świąteczny strój - suknię, w której będzie się pysznić oklaskiwana przez zgromadzonych wokół niej widzów.




Zmęczone zachwytem, oszołomione zapachem i wycieńczone przeszywającym zimnem odnalazłyśmy schronienie w osławionej Cacao Republice. Przy filiżance gorącej czekolady przyprawionej ziołami kontemplowałyśmy same siebie, prawie jak arystelesowski Poruszyciel... Zapatrzone w przestrzeń poszukiwałyśmy za oknem pasiastych szalików, których tak wiele wszędzie. Czerwone kanapy, miękkie pufy i stoliki z Ikei - oraz tradycyjnie - pary wtulone w siebie, czule poszukujące ukradkowych spojrzeń.




W domu kawa, przyprawiona własnoręcznie, z ostrą papryką, goździkami, cynamonem... Mój mężczyzna zabrał mnie na spacer, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. W domu cała ekipa, wszyscy swoi. Wieczór z filmem i zapytanie "kogo udajemy" poprzebierane, roześmiane...

A wczoraj? Trudna, długa rozmowa, potem kolejna. Marcin miał urodziny, chciałm złożyć Mu życzenia. Odebrała pani Basia - potrzebowała wyżalić się, podzielić, tym, co złe, bolesne, spędzające sen z powiek. Wspaniała, dobra, kochana kobieta. Zwodziła mnie, łudziła, czekała. Zapytałam wprost o to, co wiedzieć chciałam - a ona dała mi odpowiedź, sama zyskując wyjaśnienie zagadnień mrocznych i zawiłych. Rozmawiałyśmy długo, szczerze i bez zbędnego "jak dobrze, wspaniale, cudownie". Przedmiotem badań był człowiek, którego obie kochamy, który jest ważny, najważniejszy. Marcin podniósł się i idzie do przodu - powoli jeszcze i poomacku, szukając bezpiecznej drogi, próbując stabilnie stanąć na nogach, ominąć przeszkody. Wspierają go rodzice - jestem więc spokojna.

Kolejna rozmowa była z Nim, pełna napięcia i oczekiwania - zamieniła się w "Naszą" wymianę zdań, myśli, uśmiechów. Czemu nie potrafię zwodzić Go, oszukiwać? Na pytanie "czemu krzyczeli?" bez wachania odpowiedziałam, że wywołuje tak wiele emocji... To, że tęsknie jest tak oczywiste, jak kolejny letni poranek skąpany słońcem. Czekam, zawsze będę czekać na każdy gest, uśmiech, spojrzenie.

Teraz jestem spokojna i uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Nieśmiały jeszcze, ukryty, zanurzony w smutku. Jestem bezpieczna i mam przyjaciela.

Dobranoc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz