Za oknem śnieg - dużo, dużo śniegu - wszystko spowite delikatną, puszystą bielą. Siedząc w oknie nieśmiało obserwuję świat schowany za zasłoną nocy. A tymczasem ogarnia mnie smutek - nadchodzą święta, kończy się rok - który wcale nie był dobry. Tyle rozpaczy, cierpienia i łez jeszcze nigdy mnie nie spotkało. Gdzieś między lutym a marcem straciłam siebie, swój uśmiech, radość, młodość. Zgubiłam sens i chęć istnienia na rzecz pustki i samotności do której nieustannie dążę. Mój sen, marzenie, pragnienie gorące niczym Słońce jest tak nieosiągalne jak szczęście z Nim związane.
Słuchając kolęd wspominam chwile spędzone w pustym akademickim pokoju, przy zapachu świecy i pomarańczy. Wtuleni w siebie - jak jedno ciało stopione z dwóch - leżeliśmy wsłuchani w ten równy, miarowy, spokojny oddech spełnienia. Ciepło miłości pozwalało przetrwać chłodne wieczory, lodowate noce... Razem zawsze i za wszelką cenę - bezpieczni, szczęśliwi.
Tak dawno temu byliśmy My, nierozłączni, nierozerwalni. Teraz wszystko się zmieniło - świat jest zły i okrutny. Pragnę aby przestał istnieć - lub żeby zwolnił mnie z obowiązku istnienia. Życie wspomnieniami niszczy i zabija duszę, On odbiera nadzieję.
Kolejny etap mojego życia zakończył się bezpowrotnie - tym razem z mojej woli. Skoro nie dane jest mi być szczęście w samej swej istocie, będącej sensem wszystkich działań, dążeń, planów - nie chcę produktów zastępczych. Iluzja nie jest metodą na życie, nie jest środkiem ani drogą. Jeśli nie mogę być z Nim - będę sama. Uczucia nie dają się zabić, nie można o nich zapomnieć ani zastąpić czymś innym. Patrząc na mój uśmiech pamiętaj, że pod nim kryje się ból i pragnienie śmierci, snu, zapomnienia.
Wiele lat temu, gdy byłam smarkulą w nadziei wyczekującą Gwiazdora z workiem prezentów - dziadek powiedział, że w Wigilię można wypowiedzieć życzenie - a ono się spełni. Cofnąć i zatrzymać czas. Niczego innego nie pragnę. W tym malutkim pokoiku, na dwóch złączonych łóżkach - śpiąc marzyliśmy o sobie. Pragnienie nie do ujarzmienia, nie pokonane przez sen, niekończące się, wieczne. Jego oczy nie widzące niczego poza mną, Jego dłonie błądzące po mojej twarzy, usta szepczące kocham...
Słuchając kolęd wspominam chwile spędzone w pustym akademickim pokoju, przy zapachu świecy i pomarańczy. Wtuleni w siebie - jak jedno ciało stopione z dwóch - leżeliśmy wsłuchani w ten równy, miarowy, spokojny oddech spełnienia. Ciepło miłości pozwalało przetrwać chłodne wieczory, lodowate noce... Razem zawsze i za wszelką cenę - bezpieczni, szczęśliwi.
Tak dawno temu byliśmy My, nierozłączni, nierozerwalni. Teraz wszystko się zmieniło - świat jest zły i okrutny. Pragnę aby przestał istnieć - lub żeby zwolnił mnie z obowiązku istnienia. Życie wspomnieniami niszczy i zabija duszę, On odbiera nadzieję.
Kolejny etap mojego życia zakończył się bezpowrotnie - tym razem z mojej woli. Skoro nie dane jest mi być szczęście w samej swej istocie, będącej sensem wszystkich działań, dążeń, planów - nie chcę produktów zastępczych. Iluzja nie jest metodą na życie, nie jest środkiem ani drogą. Jeśli nie mogę być z Nim - będę sama. Uczucia nie dają się zabić, nie można o nich zapomnieć ani zastąpić czymś innym. Patrząc na mój uśmiech pamiętaj, że pod nim kryje się ból i pragnienie śmierci, snu, zapomnienia.
Wiele lat temu, gdy byłam smarkulą w nadziei wyczekującą Gwiazdora z workiem prezentów - dziadek powiedział, że w Wigilię można wypowiedzieć życzenie - a ono się spełni. Cofnąć i zatrzymać czas. Niczego innego nie pragnę. W tym malutkim pokoiku, na dwóch złączonych łóżkach - śpiąc marzyliśmy o sobie. Pragnienie nie do ujarzmienia, nie pokonane przez sen, niekończące się, wieczne. Jego oczy nie widzące niczego poza mną, Jego dłonie błądzące po mojej twarzy, usta szepczące kocham...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz