piątek, 10 lipca 2009

Właśnie dostałam po głowie od Marleny. I dobrze mi tak, ale dlaczego znowu ja? To przecież nie moja wina,że musiałam jechać do Poznania wcześniej niż planowałam... Dzwoniłam do niej rano, wiedziała, gdzie jestem - a mimo to nakrzyczała na mnie. Źle mi.. Równie dobrze mogła mi to powiedzieć wtedy, gdy będziemy się widzieć. Lepiej było zadzwonić, nakrzyczeć, rozładować własną złość. Ja czekam, bo niesprawiedliwym jest wbijanie gwoździ w trumnę - skąd mam wiedzieć czy ktoś na kogo krzyczę przez telefon nie stoi właśnie nad przepaścią? Ale przecież kogo to obchodzi? Niech skacze - będzie z głowy... Ja nie mam na kogo nakrzyczeń, właściwie nawet nie chcę - mi ostatnio odpowiada milczenie, uspokaja mnie, wycisza. Błądze często ulicami zastanawiając się nad sensem, podziwiam kamienice, próbuję zatrzymać chwile, które rozpływają się w niepamięci. Uśmiecham się, gdy widzę coś pięknego, dziecko, kobietę, czasem włuczęgów, czasem mężczyzn. Uśmiecham się gdy pada deszcz i gdy słońce przebija się przez chmury, gdy oślepia. Czasem chcę to zatrzymać, schować tylko dla siebie, robię zdjęcia. Dawno ich tu nie publikowałam.
Zastanawiam się czy chciałabym aby On to czytał. Wiele by się dowiedział, może by mnie poznał? Jednak świadomość, że nie wszystko jest dopowiedziane, wyciągnięte na światło dnia jest upajająca. Przecież nie wszystko musi wiedzieć. Ale On wie, domyśla się, czuje to w moich gestach, ruchach, spojrzeniu. Są rzeczy, których nie da się ukryć, których ja nie potrafię zatrzymać. Właściwie, nawet bym nie chciała - niech wie! Wie wszystko, co tylko wiedzieć chce, a jeśli nie jest czegoś pewien - niech zapyta. Odpowiem. Nie potrafię kłamać - więc po co miałabym to robić? Daremne jest oszukiwanie siebie, naciąganie prawdy, przemilczenie jej. Oboje wiemy, co się wydarzyło - a wydarzyło się wiele.
Odchodzę ostatnio do własnej Nibylandii, chowam się, uciekam. Wiele osób ma mi to za złe - przepraszam. Czekam z niecierpliwością na to, co się wydarzy, ale to już mnie nie porywa, nie zachęca do dalszej egzystencji. Trwam sobie w środku własnego ciała, zaglądając czasem do umysłu, który odkrywa nowe ścieżki, drogi nie do przejścia. Oddalam się od osób mi bliskich, uśmiecham - jednak bardziej do siebie.
Mam wrażenie, że runął dziś jeden z moich mostów łączących mnie ze światem. Ten krzyk zabolał jak milion innych - razem. Zabolał bardziej - bo był bezpodstawny. Przynajmniej w moim odczuciu. Nie piszę, nie dzwonię - bo nie mam za co. Nie radzę sobie finansowo tak, jak powinnam. W wielu sprawach sobie nie radzę, ale nie chcę obarczać tym innych. Tak naprawdę jest tylko jedna osoba, która na bieżąco może mi pomóc. Tylko jedna, która popiera mnie w moich decyzjach, działaniach, błędach. Dziękuję. Robię coś, co nikomu się nie podoba - więc czemu mam się tym chwalić? Przecież to tylko moje. Tylko moje chwile szczęścia i wytchnienia przypłacone gorzkimi łzami. Ale przecież ich nikt nie musi oglądać. One są moje.
To chyba będzie długi post, mam dużo czasu i wiele rzeczy tworzy się we mnie - a ja je tylko przepisuję. Przepisuję z mojej głowy oczywiście... choć nie jestem pewna, czy nie szkoda na to czasu, energii... Zastanawiam się czy ktoś to wogóle czyta? Wiem, że zaglądaja tu dwie najbliższe mi osoby, ale czy ktoś jeszcze? Lepiej byłoby żeby nie... Ale z drugiej strony łechce mnie myśl, że kogoś może to interesować. Bo tak naprawdę po co pisze się takie rzeczy? Dla siebie, czy może dla innych? Mi to z pewnościa pomaga. Czuję się lepiej, gdy przeleję to wszystko na papier (?), a gdy potrzebuję - mogę wrócić, zastanowić się ponownie nad tym, co wcześniej już napisałam. I chyba najważniejsza z zalet - nie jest to na moim komputerze, niezajmuje prywatnego miejsca przeznaczonego przecież na muzykę, filmy, zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz