wtorek, 7 lipca 2009

melancholia dnia powszedniego

Cudowny, wspaniały, wyczerpujący dzień. Żar leje się z nieba, ozłocony promieniami letniego słońca. Nie marzę o niczym innym, jak tylko położyć się i zasnąć. Jestem zmęczona, ale przede mną jeszcze bardzo długi dzień - a właściwie popołudnie. Muszę wrócić do domu, tylko po to, aby jutro jechać do Poznania. Muszę w delikatny, subtelny sposób poinformować rodziców o planowanej zmianie zamieszkania. Właściwie już tu mieszkam, nic się nie zmieniło, ale poczucie, że jestem w domu jest wszechogarniające. Zapewne trudna to będzie rozmowa i wolałabym ją odłożyć na czas bliżej nie określony. Energia zdecydowanie spadkowa, zmęczenie osiąga punkt kulminacyjny, ale zapewne to przez upał. Właśnie o tym chcę, potrzebuję dzisiaj pisać... Pogoda - zjawisko nadprzyrodzone... Dni letnie mają w sobie odrobinę magii, uroku, który wypełnia każdy pusty zakamarek mojego serca. Ciepłe, jasne promienie odbijają się od struktur mnie otaczających, od mojego ciała, dając przyjemne poczucie radości... Bo przecież jasność nieodzownie wiąże się z radością, prawda? Dziwnie mi dzisiaj, tak jakoś inaczej... Pragnę pracować, muszę coś robić aby żyć. Chcę realizować moje plany, ambicje, marzenia. Ale czy coś tak abstrakcyjnego, jak realizacja siebie jest możliwe? Oby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz